Milicja brutalnie zatrzymała dziennikarzy niezależnej telewizji “Hromadske Charków” nagrywających reportaż z protestu aktywistów przeciw nielegalnej przeróbce paliw. Jednego z reporterów pobito do krwi.
Ekipa niezależnej telewizji Hromadske Charków w piątek 2 października nagrywała reportaż z pikiety aktywistów przed zakładem przetwórstwa paliw w Bohoduchowie w obwodzie charkowskim.
Pikietujący, jak relacjonuje „Hromadske Charków” domagali się wstrzymania nielegalnego ich zdaniem przetwarzania ropy naftowej przez miejscowy zakład i domagali się spotkania z jego dyrektorem.
„Po trzech minutach od momentu rozpoczęcia akcji do budynku zakładu podjechało około dziesięć samochodów milicji, z których wyszli uzbrojeni ludzie w mundurach milicyjnych. Po niezbyt długiej kłótni z aktywistami, milicjanci zaczęli zatrzymywać aktywistów, a potem i dziennikarzy. Na prośby o przedstawienie się i podanie przyczyn zatrzymania dziennikarzy, milicjanci milcząc próbowali przerwać nagrywanie. Naszym dziennikarzom wykręcono ręce, wsadzono ich do więźniarki i dostawiono do komendy milicji rejonu bohoduchowskiego. W pomieszczeniu komendy naszych dziennikarzy zmusili do przerwania filmowania i próbowali przeszukać osobiste rzeczy. Wszelkie prośby o przedstawienie się i podanie przyczyn zatrzymania funkcjonariusze milicji ignorowali. Po godzinie naszych dziennikarzy wypuszczono z komendy. Los aktywistów na razie jest nieznany” – relacjonowało „Hromadske Charków”.
W trakcie napaści milicja pobiła do krwi jednego z członków grupy reporterskiej.
Po nagłośnieniu sprawy szef milicji w Bohoduchowie Eduard Kowalenko tłumaczył, że dziennikarze zostali zatrzymali „bo nie mieli bejdżyków, które wskazywałyby, że są dziennikarzami”. Przyczyn brutalnego pobicia nie wyjaśnił. (bejdżyk – to w żargonie używanym na Ukrainie legitymacja prasowa noszona przez dziennikarzy zawieszona na szyi)
Telewizja „Hromadske Charków” opublikowała zdjęcia dokumentujące oczywiste kłamstwo milicji – jej dziennikarze cały czas nosili na sobie „bejdżyki”.
Warto przypomnieć, że magiczny „bejdżyk”, a raczej jego brak u dziennikarzy pobitych w maju 2013 r. w Kijowie przez Wadima Tituszkę i wynajętych przez ekipę Janukowycza bandytów posłużył jej politykom, jako pretekst mający zwolnić od odpowiedzialności uczestników napadu na dziennikarkę telewizji „Kanał 5” i jednego z fotoreporterów. Dziś niemal dwa lata po obaleniu reżimu Janukowycza w stosunku do dziennikarzy w Ukrainie nie zmieniło się nic.
Charków i obwód charkowski uważany jest za matecznik obecnego szefa MSW Arsena Awakowa, jaki zdaniem krytyków z byłych funkcjonariuszy oddziałów specjalnych „Berkut” osławionych bestialskim katowaniem uczestników protestów Euromajdanu sformował nieoficjalną „gwardię przyboczną” w zamian za osobistą lojalność gwarantując im bezkarność za popełnione zimą 2013/2014 przestępstwa. W styczniu charkowscy „eks-berkutowcy” dokonali napadu na grupę wracających z frontu na Donbasie dziennikarzy i wolontariuszy, wśród których był reporter polskiej redakcji „Krytyka Polityczna”– pod adresem bitych dziennikarzy napastnicy wykrzykiwali wówczas, że „nic im za to nie będzie, tak samo jak nic im nie było za bicie ludzi na Majdanie”.
Nagranie z ataku byłych “berkutowców” na ekipę “Hromadske Charków”:
fot. Hromadske Charków