(CC By ND Vladimir Yaitskiy)
Ekipa Wiktora Janukowycza coraz bardziej bezradnie miota się między rosyjskim młotem a unijnym kowadłem. Politycy z Brukseli co chwila przypominają ukraińskiemu prezydentowi o europejskich standardach. Od realnej, a nie tylko werbalnej, demokratyzacji uzależniają podpisanie umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską na, zaplanowanym na listopad tego roku, szczycie Partnerstwa Wschodniego. Jednocześnie Moskwa poirytowana oporem Ukrainy, hamującej odbudowę rosyjskiego imperium, uderza w najbardziej czułe punkty: cenę na gaz ziemny i dochody z tranzytu tego surowca.
– Jeśli przystąpicie do Związku Celnego, Ukraina będzie mogła otrzymywać rosyjski gaz po cenach dla rynku wewnętrznego, czyli kilkakrotnie taniej niż obecnie – powtarza jak mantrę rosyjski prezydent Władimir Putin, grożąc jednocześnie pozbawieniem Ukrainy statusu państwa tranzytowego i kilku miliardów dolarów rocznie z opłat za przesył gazu do Europy Zachodniej (służyć miałyby temu rurociągi South Stream, omijający Ukrainę od południa, i Jamał II).
Memorandum na dwie strony
Janukowycz uważa, że potrafi przechytrzyć i Rosję i Brukselę, twierdzą eksperci. Jak? Podpisując dokument, który jedną stronę ucieszy, a drugą przestraszy. W efekcie, 31 maja ukraiński premier Nikołaj Azarow sygnował w Mińsku memorandum o „pogłębieniu współpracy” między Ukrainą a Euroazjatycką Komisją Ekonomiczną. Dwa dni wcześniej zgodę na takie „pogłębienie” dali na szczycie Wyższej Euroazjatyckiej Rady Ekonomicznej w Astanie prezydenci Rosji, Kazachstanu i Białorusi.
Zgodnie z dokumentem Ukrainie przyznano: prawo obecności na otwartych posiedzeniach Kolegium Euroazjatyckiej Komisji Ekonomicznej (EKE) na zaproszenie jej przewodniczącego, prawo kierowania do EKE swoich propozycji, prawo otrzymywania kopii dokumentów przyjętych przez organy EKE, za wyjątkiem poufnych. Ze swojej strony w memorandum Ukraina zadeklarowała przestrzeganie zasad zawartych w dokumentach tworzących podstawy normatywno-traktatowe Związku Celnego i Jednolitego Obszaru Ekonomicznego oraz powstrzymywanie się od działań i oświadczeń skierowanych przeciw interesom ZC i JOE. W dokumencie zastrzeżono także, że nie stanowi on umowy międzynarodowej.
W Rosji podpisanie dokumentu odtrąbiono, jako wielki sukces i niemal ponowne przyłączenie Ukrainy do imperium. W Brukseli przejęto się nim nie na żarty. Do Wiktora Janukowycza z żądaniami wyjaśnień niemal natychmiast zadzwonił szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. I niemal od razu, oficjalny Kijów zaczął odżegnywać się od idei integracji a’la Russe.
– Memorandum nie zawiera postanowień, które przewidywałyby perspektywy przyłączenia Ukrainy do Związku Celnego, albo przekazanie przez Ukrainę suwerenności w sferze handlu zagranicznego ponadnarodowym strukturom. Jego podpisanie nie może być oceniane, jako zmiana kursu polityki międzynarodowej Ukrainy. Strategicznym priorytetem pozostaje dla nas integracja europejska. Jesteśmy zainteresowani podpisaniem umowy o stowarzyszeniu z UE podczas listopadowego szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie – zapewniał minister spraw zagranicznych, Leonid Kożara, podczas zwołanego naprędce spotkania z ambasadorami państw unijnych.
– To tylko intrygi. My już do nich przywykliśmy – komentował Wiktor Janukowycz doniesienia o zmianie kierunku integracji Ukrainy. – Decyzja Ukrainy o pogłębieniu współpracy z krajami Związku Celnego jest podyktowana wyłącznie gospodarczymi interesami naszego kraju. W 2012 r. przypadało na nie 36 proc., czyli 63 mld dol., obrotów handlowych Ukrainy z zagranicą – wyliczał.
Obserwatorzy nad Dnieprem do dokumentu podchodzą bardzo spokojnie.
Ładny, ale kompletnie pozbawiony realnych treści papier, z którym jedyne co można zrobić, to pokazać w wiadomościach rosyjskiej telewizji – tak memorandum pomiędzy Ukrainą a Związkiem Celnym skomentował parę dni temu znany ukraiński publicysta Witalij Portnikow. I wydaje się, że ma wiele racji, skoro sam rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew sytuację Ukrainy sprowadził do „możliwości wąchania powietrza na posiedzeniach organów EKE”.
Zdaniem Jewhena Kurmaszowa, z kijowskiego Instytutu Gorszenina, prawdziwym adresatem memorandum nie jest Kreml, lecz Bruksela. – Jednym z głównych żądań europejskich partnerów Ukrainy na drodze do podpisania umowy o stowarzyszeniu jest kwestia uwolnienia Julii Tymoszenko. W tym kontekście mińskie memorandum może być manewrem Kijowa, mającym wymusić obniżenie oczekiwań Unii Europejskiej – sugeruje. Jednak jak przypuszcza, Wiktor Janukowycz w tym wypadku się przeliczy – politycy UE nie mogą sobie bowiem pozwolić na tolerowanie jako państwa stowarzyszonego kraju, w którym naruszane są elementarne zasady demokracji.
Komu gazociąg, komu
Problem w tym, że w rządzącej na Ukrainie Partii Regionów nie ma dziś pełnego porozumienia w kwestii, z kim trzymać. Premier ukraińskiego rządu Nikołaj Azarow – Rosjanin rodem z Kaługi, który nad Dnieprem osiadł zaledwie w połowie lat 80-tych XX w., co i rusz występuje z zachętami do integracji ze swoją dawną ojczyzną i Związkiem Celnym.
Nic dziwnego, że i przekazanie Rosji kontroli nad strategiczną siecią ukraińskich gazociągów i faktyczne oddanie gospodarki pod kontrolę Moskwy nie stanowi dla niego problemu. W kwietniu kierowany przez niego rząd skierował do parlamentu projekt ustawy „O zmianie niektórych ustaw w celu zreformowania NAK Naftohaz Ukrainy”. Pozwala ona jednym pociągnięciem pióra faktycznie Ukrainę załatwić.
Oficjalnie w dokumencie o Rosji nie ma ani słowa. Jak twierdzi rząd, przyjęcie ustawy ma zagwarantować zreformowanie Naftohazu w sposób odpowiadający zobowiązaniom Ukrainy wynikających z przystąpienia kraju do Wspólnoty Energetycznej.
Jednak wystarczy uważnie przeczytać projekt, by zauważyć, o co w istocie chodzi. Zmianie, i to radykalnej, ma bowiem ulec zapis art. 7 ustawy „O transporcie rurociągami”, który dotąd stwierdzał, że zabronione są „prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych, spółek córek NAK Naftohaz Ukrainy prowadzących działalność w zakresie transportu magistralami rurociągowymi i przechowywania w podziemnych zbiornikach gazu, NAK Naftohaz Ukrainy a także przedsiębiorstw, jednostek, organizacji utworzonych wskutek ich reorganizacji”.
A także „przenoszenie funduszy zakładowych, akcji i udziałów w kapitale zakładowym przedsiębiorstw państwowych, prowadzących działalność w zakresie transportu magistralami rurociągowymi i przechowywania w podziemnych zbiornikach gazu, a także przedsiębiorstw, jednostek i organizacji utworzonych wskutek ich reorganizacji (…) oraz dokonywanie innych działań, które mogą doprowadzić do przenoszenia własności tych przedsiębiorstw oraz (…) NAK Naftohaz Ukrainy, jej spółek córek i założonych przez nią przedsiębiorstw” za wyjątkiem sytuacji, gdy do takich zmian własnościowych dochodzi pomiędzy podmiotami stanowiącymi w 100 procentach własność państwa ukraińskiego.
Teraz rozbudowany zakaz, który nawet w skorumpowanej i niespecjalnie oglądającej się na zapisy ustaw Ukrainie przez 20 lat nie pozwalał nikomu ruszyć gazociągów, miałby zostać zastąpiony lakonicznym stwierdzeniem, że zmiany w strukturze własnościowej „dokonywane są decyzją Rady Ministrów Ukrainy”. Obecnie decyzję taką, bez jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej i poza procedurami przetargowymi, podejmowałby personalnie Azarow.
Jednak nieoczekiwanie forsowany przez niego projekt napotkał na silny opór w samym obozie władzy. Według ukraińskich mediów przeciw planom pochodzącego z Rosji premiera wystąpić miała jedna trzecia parlamentarzystów rządzącej Partii Regionów. W efekcie projekt ustawy utknął w parlamentarnej „zamrażarce”.
– Sieć rurociągów gazowych Ukrainy to uniwersalny klucz dostępu do wszystkich aktywów przemysłowych kraju, kto ją kontroluje ten kontroluje gospodarkę Ukrainy. Członkowie Partii Regionów, którzy reprezentują różne grupy wpływu, zaczęli się denerwować rozumiejąc w czyje ręce może trafić ukraińska rura w razie przyjęcia tej ustawy – ocenia Mychajło Honczar, ekspert do spraw polityki energetycznej ukraińskiego Centrum „Nomos”.
Na wszelki wypadek ukraińska opozycja już ostrzegła, że nie zamierza honorować żadnych zobowiązań dzisiejszych władz dotyczących systemu gazociągów, które zaowocowałyby utworzeniem konsorcjum z udziałem Rosji.
– Chcemy partnerskich relacji, ale z góry uprzedzam, że po wyborach prezydenckich, czy to przedterminowych czy to planowych, kiedy dojdzie do zmiany władzy wszystko wróci na swoje miejsce. Dlatego wzywamy naszych rosyjskich partnerów, żeby nie brali udziału w jakichkolwiek niezgodnych z prawem działaniach prowadzonych teraz czy to przez rząd, czy przez prezydenta. Jeśli oni przeprowadzą nielegalną prywatyzację, zostanie ona skasowana i rurociąg wróci we własność Ukrainy – zapowiedział na początku maja szef opozycyjnej „Batkiwszczyny” Arsenij Jaceniuk.
Janukowycza gra vabank
O ile kwestie własności ukraińskiej sieci rurociągów i relacji ze Związkiem Celnym to od dawna stały element rozgrywek Kijowa z Moskwą i Brukselą, o tyle nowe projekty ukraińskiego prezydenta są mocno zaskakujące i pokazują, w jakim potrzasku znalazła się dziś rządząca Ukrainą ekipa.
W kilka dni po podpisaniu przez premiera memorandum z EKE, prezydent, w skierowanym na początku czerwca dorocznym posłaniu do parlamentu, wypowiedział bowiem Rosji gospodarczą wojnę.
Niedostateczne tempo dywersyfikacji dostaw paliw jest groźne dla narodowego bezpieczeństwa Ukrainy – oznajmił i w reakcji na rosyjskie plany budowy omijających Ukrainę gazociągów South Stream i Jamał II zaproponował odkurzenie wymyślonego jeszcze w 2005 r. projektu stworzenia „Białego Potoku”, czyli alternatywnej trasy dostaw gazu ziemnego z Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Kazachstanu do Europy Zachodniej.
– Należy zaproponować firmom – inwestorom projektów rurociągu transanatolijskiego TANAP i projektu Nabucco West – tranzyt przez terytorium Ukrainy z wykorzystaniem naszych podziemnych magazynów gazu – ogłosił Janukowycz.
Środkowoazjatycki gaz ziemny, według tego projektu, docierałby na Ukrainę przez Bułgarię i Rumunię do podziemnych magazynów na zachodzie kraju. (Ukraina wyraziła gotowość udostępnienia na ten cel aż 10 mld m3 przestrzeni magazynowej.) Stamtąd rurociągami trafiać miałby na Słowację i do bliżej nieokreślonych „innych krajów europejskich”.
Równocześnie Janukowycz rzucił projekt odejścia od rosyjskich technologii w ukraińskiej energetyce jądrowej, jak to określił „w celu uniknięcia monopolizacji gałęzi”. Jednym z priorytetów ukraińskiego rządu na najbliższy czas miałoby być „przeanalizowanie kwestii dywersyfikacji technologii budowy reaktorów poprzez budowę nowych bloków energetycznych produkcji nie rosyjskiej, w celu uniknięcia monopolistycznej zależności w tym zakresie od Federacji Rosyjskiej” – napisał Janukowycz w swoim corocznym posłaniu.
Ta zapowiedź oznacza faktyczne przekreślenie zawartej w czerwcu 2010 r. przez rządy Ukrainy i Rosji umowy o budowie trzeciego i czwartego bloku elektrowni atomowej w Chmielnickim, na zachodzie Ukrainy i wyrugowanie z inwestycji rosyjskiej firmy „Atomstrojeksport”, która w 2008 r. wygrała międzynarodowy konkurs na model reaktora dla tej elektrowni.
Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl
http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png