Ukraiński bilans Euro wypada mizernie

1213

Nie Euro 2012, w które wpompowano gigantyczne środki, ale jesienne wybory parlamentarne mogą być najsilniejszym impulsem napędzającym coraz bardziej kulejącą ukraińską gospodarkę. W tym roku planowano, że gospodarka wzrośnie o 3,9 proc. Później oczekiwania skorygowano. Nawet najwięksi sceptycy nie przewidzieli jednak tego, że gospodarka Ukrainy może po prostu nagle stanąć w miejscu.

Strefa kibica w Charkowie (CC BY-NC-SA Aleksandr Osipov)

Украинские власти выглядят очень оптимистично экономическое развитие в этом году страны. Осенью прошлого года президент Wiktor Janukowycz заявил, что ВВП Украины в 2012 году увеличится на 6 процентов. Тогдашний первый вице-премьер Андрей украинского правительства Kljujew разворачивались еще более розовые видения оценивающие, что ВВП может вырасти до 8 процентов. Импульс для экономического роста пришлось отдать в финал чемпионата Европы по футболу, который Украина с польским готовится в течение пяти лет.

Ostatecznie tegoroczny ukraiński budżet skrojono zakładając ostrożnie 3,9 proc. wzrost PKB. Nadwyżki, na które liczono miały posłużyć władzom do finansowania projektów socjalnych, które miały poprawić wyborcze notowania rządzącej Partii Regionów.

Międzynarodowe instytucje finansowe były znacznie ostrożniejsze — Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju pierwotnie zakładał 4,5 proc. wzrost PKB, korygując swoją prognozę w styczniu tego roku do 2,5 proc. Również Bank Światowy szacował, że ukraiński PKB wzrośnie o 2,5 proc. zalecając władzom dokonanie odpowiednich poprawek w założeniach budżetowych.

Nawet najwięksi sceptycy nie przewidzieli jednak tego, że gospodarka Ukrainy może po prostu nagle stanąć w miejscu. Tymczasem właśnie tak się stało. Jeszcze podsumowując wyniki pierwszego kwartału ukraiński bank centralny (NBU) informował, że w stosunku rocznym można na ich podstawie mówić o 2,5 procentowym wzroście PKB. Urzędnicy uspokajali jednak, że spowolnienie tempa rozwoju gospodarczego ma charakter sezonowy i wynika głównie z wyjątkowo ostrej zimy. W następnych miesiącach miało być już znacznie lepiej.

Ale nie było. Sztucznie utrzymywany wysoki kurs hrywny w stosunku do walut europejskich skutecznie zablokował ukraiński eksport na Zachód. Gospodarka stanęła. Kilka dni temu NBU ujawnił, że dane z pierwszych czterech miesięcy tego roku pozwalają mówić na razie o wzroście PKB zaledwie na poziomie 1,8 proc.

Z nadzieją na poprawę sytuacji bank centralny skorygował prognozę roczną PKB  na 2-3 proc. Jednak wbrew oczekiwaniom NBU dane z następnych miesięcy najprawdopodobniej będą jeszcze gorsze – ostatnia silna dewaluacja rosyjskiego rubla zamknęła przed ukraińskimi eksporterami kolejny ważny rynek. Co gorsza, pierwsze dane pokazują, że Euro 2012, które miało dać silny impuls do rozwoju ukraińskiej gospodarki i pokaźny zastrzyk twardej waluty nie spełni pokładanych w nim nadziei.

Nadzieje rozbudzone na wyrost

Władze szacowały, że na Ukrainę przyjedzie 1 – 1,5 miliona miłośników piłki nożnej. To liczba absolutnie nierealna biorąc pod uwagę, że zdaniem Polskiej Organizacji Turystycznej do naszego kraju zjechać może maksymalnie 800 tys. kibiców

Nie zważając na katastrofalną opinię, jakę ekipa Wiktora Janukowycza wyrobiła swojemu krajowi w Europie, odpowiedzialny za przygotowania do imprezy wicepremier Borys Kolesnikow oświadczył na kilka dni przed jej rozpoczęciem, że Ukraina zarobi na niej ni mniej, ni wiecej tylko 1,5 miliarda dolarów. – Hotele, fast foody, restauracje – ukraiński mały biznes dobrze zarobi na imprezie – zapewniał.

Swoją prognozę zysków z Euro 2012 przygotował Erste Bank. Wynikało z niej, że Polska i Ukraina, które w przygotowania wpompowały wspólnie ponad 30 mld euro mogą liczyć na jakieś 800 mln euro przychodu z imprezy. Dla porównania dochody Portugalii z organizacji piłkarskich mistrzostw Europy w 2004 r. wyniosły 90 mln euro, a Szwajcarii i Austrii w 2008 r. łącznie 414 mln euro.

Choć to Polska z niemal 20 mld euro jest liderem wydatków na przygotowania, to jednak bardziej odczują je obywatele Ukrainy. Według wciąż korygowanych danych koszt przygotowań Ukrainy do Euro 2012 wyniósł 108 mld hrywien, czyli prawie 14 mld dolarów. Na przygotowania do Euro 2012 w latach 2008 – 2012 wydała ona w sumie aż 9 proc swojego PKB, podczas gdy Polska ok. 5 proc. PKB.

Kibice nie dopisali

Odpowiedzialny za przygotowania do Euro 2012 wicepremier Borys Kolesnikow przekonuje, że codziennie granicę przekracza 90 tys. turystów a hotele są zapełnione «na 99,9 proc». Jednak informacje jakie dochodzą z miast-organizatorów mówią całkiem co innego.

Przedstawiciele władz lokalnych liczyli, że do finałowego gwizdka imprezy Kijów odwiedzi 500 tys. kibiców. Tymczasem najliczniejsza grupa zagranicznych miłośników piłki nożnej, jaka zjechała do Kijowa – kibiców ze Szwecji liczyła jedynie ok. 12 tysięcy.

Różnicę pomiędzy rozbudzonymi oczekiwaniami a rzeczywistością pokazuje przykład przygotowanego dla zagranicznych kibiców miasteczka namiotowego na obrzeżach ukraińskiej stolicy. Z 3 tys. miejsc w fazie grupowej mistrzostw, która powinna przynieść największe obroty zajęte było raptem 300.

Według miejskich urzędników do Doniecka przyjechało w pierwszym tygodniu Euro 2012 zaledwie 6 tys. kibiców z zagranicy. Nie dojechali kibice z Anglii i Francji — na mecz tych drużyn dzień przed spotkaniem można było kupić bilety w oficjalnych kasach stadionu. Odstraszyła gangsterska renoma regionu, której nie udało się zmienić i astronomiczne ceny noclegów w tamtejszych hotelach.

Trybuny Donbass Areny w czasie meczów fazy grupowej świeciły więc pustkami, bo zagraniczni kibice rezygnowali z dalekiej podróży do postrzeganego, jako mało atrakcyjny Doniecka. Ci, którzy mimo wszystko decydowali się tu wybrać najczęściej przylatywali na mecz czarterowymi samolotami, by jeszcze tego samego dnia odlecieć z powrotem do domu. Hotele, które wcześniej windowały ceny za noclegi teraz zostały z masą wolnych pokoi. Pustkami świeciło też miasteczko namiotowe dla mniej zamożnych kibiców. Jak szacowano na mecz Anglia – Francja dotarło zaledwie 3 tys. kibiców z Anglii i około tysiąca ich francuskich kolegów.

Władze lokalne winą za gospodarcze fiasko Euro 2012 w tym mieście obwiniają nieprzychylne media. Te z kolei odpowiadają, że urzędnicy swoją nieudolnością sami totalnie zaprzepaścili szansę na zarobek. Poza strefą kibica nie przygotowano nic co mogłoby skłonić przybyszów z Zachodu do zostawienia na miejscu swoich euro. Miłośnikom piłki nożnej fundowano za to nużące opowieści o „sławnym kraju hałd”, wykutej z żelaza pod koniec XIX wieku „palmie Miercałowa” i „heroicznej pracy górników i metalurgów”.

Charków w pierwszych dniach turnieju przyjął ok. 7 tys. kibiców z Danii i Holandii. W sumie liczbę zagranicznych kibiców, którzy przyjadą tu na Euro oszacowano na 15-20 tys. osób. Jednak wcale nie jest pewne, że udało się to osiągnąć – lokalne media cytowały duńskich kibiców, którzy dzwonili do swoich znajomych by nie przyjeżdżali do „strasznego” Charkowa.

Więcej szczęścia miał Lwów. Stolicę Zachodniej Ukrainy w pierwszym tygodniu imprezy odwiedziło 60 tys. kibiców – głównie z Polski, ale także 15 tys. z Niemiec z zasobniejszymi portfelami i 6 tys. z dalekiej Portugalii. Jak relacjonowały media przybysze byli mile zaskoczeni „zachodnią” atmosferą miasta, które choć mocno zaniedbane zachwycało urokliwymi pełnymi kafejek uliczkami starego miasta i dość umiarkowanymi cenami.

Pieniędzy z Euro będzie mało

Ukraińskie dochody z Euro 2012 będą zatem znacznie mniejsze niż oczekiwano. Hotelarze już liczą straty spowodowane małą liczbą gości z zagranicy. Kibice, którzy zjechali na Ukrainę masowo zignorowali też wszelkie rozrywki kulturalne. Jak informował przewodniczący komisji kultury rady miejskiej Kijowa Ołeksandr Bryginiec: „Siedzą w kilku rezerwatach i przeważnie piją piwo. W efekcie ogromne pieniądze zarabiają głównie te firmy, które zajmują się zaopatrzeniem i handlem w strefie kibica”.

Lwowski urząd miasta podsumował, że 60 tys. kibiców zostawiło w tym mieście w sumie raptem 10 mln hrywien – wychodzi po niecałe 170 hrywien, czyli 17 euro na osobę. Lwów liczy na to, że kibice wydadzą tu w czasie Euro 2012 w sumie 30-40 mln hrywien, czyli maksymalnie 3-4 mln euro. Skąd więc miałyby się wziąć brakujące setki milionów zapowiadane przez Kolesnikowa?

Ukraińskie władze najwyraźniej zapomniały, że w Europie kibicowanie nie jest zajęciem zastrzeżonym dla najbogatszych, a przeciętny europejski fan piłki nożnej zdecydowanie różni się od ukraińskich oligarchów szastających na prawo i lewo tysiącami euro.

Poza oligarchami, którzy jak oszacowali ukraińscy dziennikarze zagarnęli 40 proc. środków przeznaczonych na przygotowania do Euro 2012 na imprezie naprawdę dobrze zarobią sprzedawcy pamiątek, gastronomia i korzystająca z ochrony ukraińskiej milicji nielegalna branża hazardowa.

Dzienny zysk sprzedawcy gadżetów Euro w centrum Kijowa wynosi od kilku do 10 tys. hrywien. Nie mogą narzekać także sprzedawcy piwa – w Kijowie, do którego zjechało 15 tys. kibiców z restrykcyjnie odnoszącej się do handlu alkoholem Szwecji w pierwszych dniach Euro w wielu punktach zabrakło tego trunku – handlowcy nie przewidzieli, że spragnieni Skandynawowie będą kupować go w ilościach hurtowych. Na Ukrainie piwo jest jednak trzy razy tańsze niż w Polsce i nawet spragnieni Skandynawowie nie wypili go za setki milionów euro.

Szacunkowe dane mówią o zyskach bukmacherskiego podziemia na poziomie około miliarda dolarów. Jak grzyby po deszczu w całym kraju wyrosły dziesiątki punktów w których obstawić można wyniki meczów. Jednak hazard jest na Ukrainie nielegalny – do budżetu państwa nie trafi więc ani kopiejka z bukmacherskich zysków. Wypłyną one najprawdopodobniej do rajów podatkowych, by wrócić na Ukrainę w postaci „inwestycji zagranicznych” w prywatyzowane sektory gospodarki dokonywanych przez zarejestrowane tam firmy należące do oligarchów.

Finansowe wyniki Euro 2012 poprawi nieco UEFA. Za organizację mistrzostw w 2008 r. Austria i Szwajcaria dostały od piłkarskiej federacji 464 mln euro, Portugalia cztery lata wcześniej 390 mln euro. Wpłata UEFA to zwykle ok. 0,2 – 0,25 proc. PKB kraju-organizatora. PKB Ukrainy sięgnął w zeszłym roku 1,3 bln hrywien. Daje to maksymalnie kwotę 3,25 mld hrywien, czyli 400 mln dolarów, które trafią najprawdopodobniej do budżetu Federacji Futbolu Ukrainy.

Wyborczy drenaż portfeli oligarchów

Paradoksalnie to nie Euro 2012, do którego Ukraina przygotowywała się wielkim kosztem od kilku lat, lecz kolejne wybory parlamentarne mogą przynieść choć chwilowe ożywienie ukraińskiej gospodarki. Kampania wyborcza zmusi kandydatów do wysupłania z kont w rajach podatkowych milionów dolarów. Zostaną one wydane nie tylko na reklamę, ale w dużej mierze trafią do potencjalnych wyborców w postaci produktów żywnościowych, artykułów przemysłowych i mniej lub bardziej legalnych gratyfikacji.

Zmiany przepisów wyborczych wprowadziły na Ukrainie mieszany system wyborczy, w którym 225 deputowanych wybieranych będzie z list partyjnych, a kolejnych 225 w okręgach jednomandatowych.

Za miejsce na liście wyborczej kandydat będzie musiał słono zapłacić do partyjnej kasy. Według szacunków Komitetu Wyborców Ukrainy – organizacji monitorującej od wielu lat ukraińskie wybory – średni koszt miejsca na liście wyborczej wyniesie w tym roku 5 mln dolarów.

Za prawo kandydowania z dającej większe możliwości dostania się do parlamentu tak zwanej „wchodzącej części” listy rządzącej Partii Regionów chętni wysupłać będą musieli do 10 mln dolarów, miejsce na dobrych miejscach list ugrupowań opozycyjnych będzie tańsze – przyjdzie za nie zapłacić od 3 do 5 mln dolarów. W jesiennych wyborach wystartuje 7 liczących się ugrupowań, które w sumie wystawią na swoich listach 1575 kandydatów – to biorąc pod uwagę wahania sondażowe mniej więcej 200 „dobrych miejsc”. Partie mogą za nie dostać w sumie ok. 1 mld dolarów. Pieniądze te zostaną potem wydane na kampanię wyborczą.

W każdym z 225 okręgów jednomandatowych będzie 2-3 liczących się kandydatów. Każdy z nich, jak szacuje Komitet Wyborców Ukrainy wyda na kampanię około 4-5 mln dolarów – łącznie da to ok. 2-3 mld dolarów. W sumie więc pula środków, jakie do jesieni zostaną wpompowane w ukraińską gospodarkę z zamorskich kont oligarchów może sięgnąć 3-4 mld dolarów. To niebagatelne kwoty dla terenów, na których toczyć się będzie kampania wyborcza. W przeciwieństwie do dużych inwestycji związanych z Euro 2012 pieniądze te w miarę równomiernie rozejdą się po całym kraju – nade wszystko po niedoinwestowanej prowincji, która miliardów wydanych na przygotowania do Euro 2012 nie poczuła.

Nie ma nic za darmo

Znaczna część funduszy przeznaczonych na wybory pójdzie na nielegalne podkupywanie wyborców. Wprawdzie jest ono zabronione, a udowodnienie takich przypadków pozwala komisji wyborczej odsunąć kandydata od udziału w wyborach, ale nie dotyczy to kandydatów obozu rządzącego, którzy liczyć mogą na daleko idącą przychylność „stróżów czystości procesu wyborczego”. Ponadto znaczna część kandydatów akcję podkupywania wyborczego rozpoczęła już wcześniej, tak by zakończyc ją przed przewidzianym na lipiec oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej. Na pojawiające się w mediach kolejne informacje o podkupywaniu Centralna Komisja Wyborcza bezradnie rozkłada ręce odpowiadając, że dopóki nie ogłoszono kampanii nie może nic w tej sprawie zrobić.

Dotychczas najczęściej stosowanym sposobem było rozdawanie emerytom paczek żywnościowych, w których znaczną część stanowiła ulubiona przez Ukraińców kasza gryczana zwana tu hreczką. Metodę tę skutecznie rozpropagował kilka lat temu właściciel Praweks Banku Leonid Czernowiecki dwukrotnie dzięki niej wygrywając wybory na mera Kijowa. Zdaniem stowarzyszenia firm branży reklamowej PR Ukraine w tym roku nadal hitem kampanii będą niepsujące się produkty spożywcze.

Na wyborach jak zwykle dobrze zarobi branża reklamowa. Zdaniem Artema Bidenki, szefa Stowarzyszenia Reklamy Zewnętrznej ogólny budżet reklamowy tegorocznej kampanii wyborczej sięgnie 2 mld dolarów. 750-800 mln dolarów pochłonie kampania w okręgach jednomandatowych – przeciętnie na reklamę w okręgu kandydat wyda od 700 tys. do nawet 4 mln dolarów. 1,2 mld to wydatki partii politycznych biorących udział w wyborach na agitację na poziomie ogólnokrajowym.

Kandydaci zapłacą także za szeroko pojęte „usługi wyborcze”: rozdawanie ulotek, noszenie flag z symboliką partyjną, uczestnictwo w manifestacjach poparcia i agitacja.

Osobną pozycję wydatków bedzie jak zwykle stanowić kupowanie głosów wyborców. Stowarzyszenie «PR Ukraine» zbadało za ile przeciętny Ukrainiec skłonny będzie sprzedać jesienią swój głos. Wyszło mu, że będzie to minimum 400 hrywien, czyli ok. 170 zł. To 3-4 razy więcej niż w wyborach prezydenckich 2010 r. Wówczas za głosy wyborców płacono na wschodzie Ukrainy 100-120 hrywien. Jednak wcale niewykluczone, że cena jeszcze wzrośnie. Podbić ją mogą nabierająca rozpędu mimo wysiłków banku centralnego dewaluacja hrywny oraz drożyzna na rynku artykułów żywnościowych.

Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl

Otwarta licencja

http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png