Zamek Jaskółcze Gniazdo w pobliżu Jałty na Krymie (CC BY Argenberg)
Wiele wskazuje jednak na to, że ten potencjał pozostanie niewykorzystany. Na przeszkodzie stoi oligarchizacja ukraińskiej gospodarki.
W branży rekreacyjno-turystycznej pracuje dziś na Ukrainie w sumie zaledwie 350 tys. osób. W sferze hotelarskiej i gastronomicznej – 100 tys. osób, a w branży kultury, sportu, wypoczynku i rozrywki – niespełna 250 tys. Sektor, który mógłby dać tysiące nowych miejsc pracy i walnie zasilić budżet kraju, na razie notuje fatalne wyniki finansowe.
Dołująca statystyka
Według danych Państwowej Służby Statystyki Ukrainy (Ukrstat), firmy działające w sferze kultury i sportu zamknęły 2011 r. stratą 2,6 mld hrywien. Łączne dochody rentownych przedsiębiorstw tej branży wyniosły zaledwie 488 mln hrywien, podczas gdy suma strat firm nierentownych sięgnęła 3,1 mld hrywien. Straty wykazało co drugie przedsiębiorstwo z branży, przy czym liczba nierentownych firm wzrosła w stosunku do 2010 r. o 4,5 proc. Śladową rentowność — zaledwie 22 mln hrywien — wykazała sfera hotelarska i gastronomiczna. Firmy rentowne miały łącznie 607 mln hrywien dochodu, straty nierentownych, których było 38 proc., sięgnęły 585 mln hrywien.Dane za pierwszy kwartał tego roku są jeszcze gorsze. Bilans działalności hoteli i restauracji zamknął się stratą sięgającą 220 mln hrywien.
Znaczną część ujemnego bilansu branży wygenerowały wydatki związane z przygotowaniem do Euro 2012. Szanse na ich odrobienie są nikłe. Brakuje skoordynowanej polityki państwa, obejmującej ochronę krajobrazu kulturowego, gwarancje respektowania prawa przez bezkarnych dotąd oligarchów i rozwój transportu uwzględniający potrzeby branży turystycznej.
Krym — milcząca ofiara umów charkowskich
Gros ukraińskich przychodów z turystyki generuje nadal malowniczy Krym. Wiosną zeszłego roku Unia Europejska i władze Autonomicznej Republiki Krymu podpisały porozumienie o finansowaniu programu wsparcia rozwoju infrastruktury turystycznej półwyspu. UE dała 5 mln euro, władze miejscowe obiecały 180 mln hrywien (ok. 18 mln euro). Przedstawiciel Unii na Ukrainie, Jose Manuel Teicheira, zapowiadał wtedy, że Unia chce podnieść poziom usług turystycznych na Krymie, tak by odpowiadały standardom europejskim.
Oficjalne dane, przekazywane przez ministerstwo turystyki Autonomicznej Republiki Krym do Kijowa, mają skłaniać do optymizmu. Niedawno resort ogłosił, że liczba turystów w nadmorskich kurortach była o 10 proc. wyższa niż rok temu. Miało ich być około 4 mln.
Jednak lokalni biznesmeni twierdzą coś zupełnie innego. Właściciel firmy, zajmującej się w Sewastopolu przybrzeżnymi wycieczkami morskimi, szacuje, że liczba wycieczkowiczów jest o 70 proc. niższa niż w zeszłym roku. Potwierdzają to, cytowani przez lokalne media, kierowcy autobusów dowożących urlopowiczów z dworca kolejowego w Symferopolu do odległej o 100 km Jałty. Oblegane zazwyczaj przez przyjezdnych autokary w tym roku świecą pustkami. A rozczarowani turyści zapowiadają w mediach, że to ostatni ich sezon na Krymie.
O perspektywie rozwoju półwyspu prawie się obecnie nie mówi. Może dlatego, że półwysep od lat jest postrzegany przez zmieniające sie ekipy polityczne, jako teren walki o przejęcie kontroli nad strumieniami mniej lub bardziej legalnych pieniędzy.
Krymska branża turystyczna stała się milczącą ofiarą umów charkowskich. Na mocy tego porozumienia, w zamian za, jak się wkrótce miało okazać, fikcyjną obniżkę cen rosyjskiego gazu dla przedsiębiorstw należących do oligarchów, Ukraina zgodziła się przedłużyć o 25 lat okres stacjonowania, w swoim najatrakcyjniejszym turystycznie regionie, rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Podpisanie umowy przez Wiktora Janukowycza, w kwietniu 2010 r., zbulwersowało znaczną część ukraińskiego społeczeństwa, ale wyłącznie z uwagi na jej aspekt polityczny. Tymczasem rosyjskie bazy wojenne blokują 18 tys. hektarów terenów w strefie nadbrzeżnej. W samym Sewastopolu – 10 kilometrów nabrzeża.
Według najostrożniejszych szacunków same opłaty, z tytułu długoterminowej dzierżawy na cele związane z rekreacją i turystyką terenów zajmowanych dziś przez Rosjan, mogłyby przynieść budżetowi Ukrainy 9 mld dol. Rachunki najbardziej optymistyczne mówią nawet o 35 mld dol. Kolejne miliony dolarów ukraiński fiskus inkasowałby na bieżąco w formie podatków od firm prowadzących działalność turystyczną.
Szlabanem w turystów, a plaże na wynos
Na Krymie, według oficjalnych danych, na progu sezonu było 558 plaż, z tego zaledwie 219 ogólnodostępnych i bezpłatnych, 120 pozostawało w gestii sanatoriów, pozostałe zostały zawłaszczone, najczęściej przez lokalny biznes, powiązany politycznie.
Mimo, że ukraińskie prawo tego zakazuje, inwestorzy z wpływami politycznymi zagradzają dostęp do morza gdzie tylko się da. Turyści, na swojej drodze do wody napotykają mury, szlabany, uzbrojoną ochronę i psy. Przeciwko ekipie telewizyjnej, robiącej kika tygodni temu reportaż o zajmowaniu plaż, jeden z biznesmenów wysłał śmigłowiec z desantem uzbrojonej ochrony.
Na terenach, które mogłyby przynosić pokaźne dochody budżetowi państwa, wyrastają zamknięte osiedla willi dla wybranych, co skutecznie zabija ruch turystyczny.
Jeszcze na początku obecnego sezonu, premier autonomii krymskiej Anatolij Mogiliow zażądał od władz lokalnych kurortów Krymu, by doprowadziły do likwidacji plażowych szlabanów. Walka z oporem lokalnych struktur okazała się jednak dla byłego szefa MSW za trudna. Wiekszość adresatów polecenie zignorowała. Ostatecznie w sierpniu Mogiliow musiał pogodzić się z faktem, że większość plaż nie zostanie zwrócona.
Zgoda lokalnych urzędników na ograniczanie atrakcyjności turystycznej Krymu, przez odcinanie przyjezdnym dostępu do morza, to jednak nic w porównaniu z tym, co zrobili niedawno urzędnicy z Kijowa. Kilka tygodni temu ukraińskie media ujawniły, że kilka urzędów centralnych zgodziło się, by rosyjskie firmy przez najbliższych kilkanaście lat wydobywały piasek budowlany z dna morskiego w przybrzeżnej strefie Krymu. Rosjanie chcą go wykorzystywać m.in. przy inwestycjach zwiazanych z zimowymi igrzyskami olimpijskimi w Soczi.
Zamiast wydobywać piach u siebie, rosyjskie piaskarki codziennie odsysają 8 tys. ton, niszcząc strefy ochronne. W efekcie tych działań, jak alarmują organizacje ekologiczne wspierane przez prokuraturę, za kilka lat w przybrzeżnej strefie Krymu mogą wyginąć ryby. Jako przykład podawana jest Eupatoria, położona na zachodnim wybrzeżu Krymu. Powierzchnia plaż, właśnie z powodu wywozu piachu, skurczyła się tu o połowę.
Zabytki tylko przeszkadzają
Niedługo może się okazać, że odwiedzający Ukrainę turyści nie za bardzo będą mieli co oglądać i zwiedzać. Władze rozpoczęły akcję usuwania specjalistów z muzeów i kompleksów architektonicznych, dysponujących świetnie położonymi budynkami i terenami. W tej wymianie kadr znikają fachowcy, którzy swoim autorytetem mogliby powstrzymać przejmowanie atrakcyjnych kąsków przez oligarchów.
Najnowszym przykładem jest sytuacja w zespole klasztorno-cerkiewnym Ławra Peczerska w Kijowie, porównywalnym z polską Jasną Górą. W atmosferze skandalu, w marcu tego roku, wicedyrektorem kompleksu została gwiazda ukraińskiej edycji Playboya, była miss Ukrainy Włada Prokajewa. Media niemal codziennie odnotowują kolejne straty ukraińskiego dziedzictwa kulturowego. Zabytki przegrywają, kiedy stają na drodze krótkoterminowych interesów ludzi zwiazanych z władzami.
Lista strat z samego tylko Kijowa jest porażająca. W strefach ochronnych Soboru Sofijskiego i Ławry Peczerskiej – zespołów klasztornych, których początki sięgają XI w. – trwa budowa kolejnych apartamentowców. Władze miasta „zadbały” o wykreślenie z listy zabytków Gostinnego Dworu, unikalnego zespołu kramów wybudowanego w 1806 r.. Na jego miejscu miało powstać centrum handlowe. Jedynie zdecydowana postawa kijowskich artystów i mieszkańców, którzy rozpoczęli okupację gmachu zatrzymała jego dewastację. Jednak nie na długo, rządząca wiekszość parlamentarna zadbała o to, by wytrącić im argumenty — stosowne zapisy, pozbawiające obiekt statusu zabytku, wpisano bowiem do przepisów końcowych ustawy o… tanim kredycie hipotecznym.
W starcia kijowian z milicją obfitowała obrona malowniczej uliczki Andriejewskij Uzwiz, znanej m.in. z powieści Michaiła Bułhakowa.To tu, w domu pod numerem 13, żył i pracował słynny pisarz, a dziś znajduje się jego muzeum. Urokliwy zakątek starego Kijowa upodobał sobie oligarcha, deputowany Partii Regionów Rinat Achmetow. Należąca do niego firma, wiosną tego roku, rozpoczęła wyburzanie budynków pod budowę gigantycznego centrum handlowo-biurowo-rozrywkowego. Masowe demonstracje przyniosły efekt. Trzęsący Ukrainą oligarcha obiecał zrezygnować z budowy molocha.
Turyści nie dojadą, ani nie dolecą
Jednak nawet gdyby władzom udało się uwolnić krymskie plaże od okupujących je oligarchów oraz powstrzymać niszczenie atrakcji, mogących przyciągać podróżnych z Europy, to i tak realne zwiększenie ruchu turystycznego długo pozostanie w sferze marzeń. Winna temu jest polityka transportowa kraju, która całkowicie ignoruje potrzeby branży turystycznej.
Ukraińskie drogi międzyregionalne są w katastrofalnym stanie, co wyklucza uruchomienie sieci połączeń autobusowych. Nad koleją, która dziś zapewnia sprawny i w miarę tani przewóz turystów, zawisły czarne chmury. Konikiem Borysa Kolesnikowa, wicepremiera odpowiedzialnego za infrastrukturę, jest rozwój szybkich kolei. W ciągu najbliższych 5 lat chce doprowadzić do zniknięcia z ukraińskich torów przestarzałych nocnych pociągów i na ich miejsce wprowadzić ekspresowe składy Hyundaia, których pierwszą partię sprowadzono na Euro 2012. W praktyce oznacza to zastąpienie wagonów sypialnych niedostosowanymi do potrzeb pasażerów składami, które zaprojektowano dla ruchu biznesowego. Przejazd nimi kosztuje trzy-cztery razy więcej niż tradycyjnym pospiesznym, a na dodatek nie da się do nich zabrać bagażu na wakacje.
Koleje to jednak głównie środek transportu dla mieszkańców Ukrainy i krajów z nią sąsiadujących. Dla turystów z Europy Zachodniej nie są żadnym rozwiązaniem. Oni potrzebują rozbudowanego systemu tanich linii lotniczych. Tymczasem ukraińską przestrzeń powietrzną wiele lat temu opanowali oligarchowie, którzy teraz zazdrośnie strzegą dostępu do niej i dyktują horrendalne ceny za przeloty. W efekcie bilet lotniczy w jedną stronę na trasach lokalnych to dziś wydatek rzędu 2 tys. hrywien czyli ok. 800 zł.
Otwarcie ukraińskiej przestrzeni powietrznej dla zachodnich kompanii lotniczych wymaga zdecydowanych działań administracyjnych. Jednak stanowisko ukraińskich władz w tej kwestii jest jasne — na tanie loty na skalę masową nie ma co na razie liczyć.
Masowego napływu turystów z Europy więc nie będzie. Lotnicze terminale, wybudowane kosztem miliardów dolarów na Euro 2012, zamiast napędzać ukraińską gospodarkę nadal będą świecić pustkami. A ukraińska prowincja, która na ozywieniu ruchu turystycznego mogłaby nieźle zarobić, zamiast liczyć zyski będzie jak dotąd walczyć o przetrwanie.
Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl
http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png