Ukraina: wszystko na sprzedaż

1103

Domagająca się wsparcia od Zachodu ukraińska ekipa rządząca coraz mniej stara się ukryć, że traktuje swój kraj jak masę upadłościową, z której zamierza wycisnąć dla siebie jak najwięcej, zanim ostatecznie pogrąży się w ruinie. Zachodnie firmy tracą na sankcjach, a ukraińscy oligarchowie robią złote interesy.

Ujawniona niedawno przez ukraińskie media odmowa przyjęcia przez Ministerstwo Obrony pomocy wojskowej od Kanady, która kilka miesięcy temu była gotowa przekazać Kijowowi samoloty F-18 (co zapewniłoby Ukrainie kontrolę nad jej przestrzenią powietrzną i pomogło stłumić w zarodku rosyjską agresję w Donbasie), to tylko wierzchołek góry lodowej. Oficjalnie władze w Kijowie domagają się od Zachodu coraz to nowych sankcji na Rosję i idącej w miliardy dolarów pomocy finansowanej z kieszeni europejskich podatników. Za plecami zachodnich partnerów w zamian za finansowe koncesje Kremla gotowe są rozbroić swój kraj i oddać go Władimirowi Putinowi na tacy.

Nie robią zresztą nic nowego. Taką samą metodę, choć na mniejszą skalę, przyzwyczajeni do tego, że wszystko można przehandlować i wszystko ma swoją cenę, ukraińscy oligarchowie stosowali zimą, podczas protestów Euromajdanu – z jednej strony podtrzymywanie protestów, z drugiej zakulisowe układy z ekipą Wiktora Janukowycza, które miały im zapewnić udział w podziale łupów.

Suwerenność po 6 dol. za tonę

Rosyjski gaz miał zostać przez Ukrainę zastąpiony węglem. Te plany szybko przepadły. Ponad 80 kopalń, które miały pomóc Ukrainie uniezależnić się energetycznie od Kremla, znajduje się na terenie, jaki swoimi nieudolnymi działaniami Kijów oddał pod rosyjską okupację.

Chcąc jakoś ratować sytuację, Ministerstwo Paliw i Energetyki we wrześniu zawarło umowę na dostawę 1 mln ton węgla z RPA, korzystając z usług tego samego pośrednika, który obsługiwał niegdyś koncerny oligarchów Rinata Achmetowa i Romana Abramowicza. Radość trwała jednak krótko, administracja prezydenta oskarżyła rząd o niegospodarność i nasłała na niego prokuraturę, motywując to tym że węgiel z RPA kupiono po 86 dol. za tonę, a węgiel z Rosji kosztuje „tylko 80 dol. za tonę”. Skończyło się tym, że do portu w Berdiańsku dotarła jedynie pierwsza partia zakontraktowanego węgla. Następnych nie będzie, bo kontrakt zerwano.

Jak twierdzą media, stał za tym Borys Łożkin, szef administracji prezydenta, który miał lobbować za interesami Rosji i kontrolowanych przez nią pseudorepublik donieckiej i ługańskiej. Pod naciskiem administracji prezydenta – twierdzi portal internetowy Insider, powołując się na rządowe źródła – państwowa firma Centrenergo zawarła umowę na dostawy rosyjskiego węgla z zarejestrowaną na Cyprze firmą Neocar, w imieniu której występował biznesmen powiązany z otoczeniem byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. W sieci powiązań pojawiają się nazwiska Wiktora Miedwiedczuka, byłego szefa administracji prezydenta Leonida Kuczmy, Eduarda Stawickiego – byłego ministra paliw i energetyki, który wiosną uciekł do Izraela, zostawiając w swoim ministerialnym gabinecie stos złotych sztabek, kolekcję brylantów i 5 mln dol. w gotówce (znanego też z rodzinnych powiązań z Władimirem Putinem, który jest ojcem chrzestnym jego córki) i byłego ministra rolnictwa z czasów Janukowycza Nikołaja Prysiażniuka. Sieć miała prowadzić do Siergieja Bieriezienki – jednego z najbliższych współpracowników obecnego prezydenta, który w ostatnich wyborach do parlamentu zestawiał listę kandydatów Bloku Petra Poroszenki. „No i jak tu nie wierzyć, że w węglowej historii obie strony skręciły po kilka dolarów na tonie i cała ta „wojna” jest właśnie o te pieniądze” – konstatował Insider.

Jak ironizowały media, administracja prezydenta suwerenność Ukrainy wyceniła na 6 dol. za tonę. Biorąc zaś pod uwagę, że interwencyjne zakupy potrzebne są w okresie zimowym, na węglowym biznesie każda ze zwaśnionych stron mogłaby zarobić w sumie jakieś 30 mln dol.

Utopiona flota

Ekipa Petra Poroszenki po cichu podjęła decyzję o faktycznej likwidacji ukraińskiej marynarki wojennej. Ma ona zostać przekształcona we flotyllę podporządkowaną dowództwu wojsk lądowych – donoszą media. Zanim jednak do tego dojdzie, powiązane z władzami firmy najpewniej nieźle się obłowią.

Ocalałe z rosyjskiej aneksji Krymu okręty bazujące dziś w mającej idealne zaplecze techniczne Odessie mają zostać przebazowane do Mikołajowa, gdzie potrzebnej infrastruktury nie ma. Ocenia się, że jej budowa może kosztować kilkaset milionów dolarów.

Po likwidacji morskich sił zbrojnych i przeniesieniu dowództwa flotylli do Mikołajowa setki hektarów nadmorskich terenów w Odessie i okolicach zostaną uwolnione pod inwestycje komercyjne. Nad Dnieprem nikt nie ma wątpliwości, że przejmą je za bezcen firmy kontrolowane przez ludzi ze szczytów władzy.

Na likwidacji floty i oddaniu Morza Czarnego pod panowanie Kremla najprawdopodobniej zarobi też ukraiński prezydent. Władze postanowiły bowiem odstąpić od ogłoszonych jeszcze wiosną planów gruntownej modernizacji floty i uzupełnienia jej nowymi jednostkami. Zamiast tego zamierzają dogadać się z Rosją i odzyskać zajęty przez nią wraz z półwyspem wojskowy złom – kilkanaście jednostek wybudowanych jeszcze w latach 70. XX w. i dodatkowo zdewastowanych przez zdobywców wiosną. Żeby flotylla wraków mogła wypłynąć o własnych siłach, najpierw trzeba ją będzie wyremontować, a jedyna stocznia, która może się tego podjąć, to Sewastopolskij Morskij Zawod w Sewastopolu należący do… Petra Poroszenki. Oficjalnie ukraiński prezydent deklaruje chęć sprzedania stoczni, jednak chętnych na jej zakup nie widać. Zbycie firmy z pakietem rządowych ukraińskich zamówień na remont niepotrzebnego złomu to już zupełnie inna sprawa, a jeśli nabywca się nie znajdzie, realizacja zamówienia przy obecnym stanie własności i tak przyniesie Poroszence grube miliony dolarów.

Słodki biznes w cieniu wojny

Należący do prezydenta koncern Roshen, którego przychody sięgnęły w 2013 r. 1 mld dol., kontroluje 7 proc. rosyjskiego rynku słodyczy. Od dłuższego czasu ma jednak pecha. Już w trakcie wypowiadanych przez Rosję Ukrainie zeszłorocznych wojen handlowych kremlowscy urzędnicy blokowali import słodyczy wytwarzanych przez tę firmę. Sytuacja jeszcze się zaostrzyła po obaleniu ekipy Wiktora Janukowycza. Nie dość, że rosyjskie władze po raz kolejny zablokowały import, to jeszcze dobrały się do dwóch wchodzących w skład koncernu fabryk działających na terenie Rosji (w Lipiecku). W 2013 r. przyniosły one właścicielowi 65 mln dol. przychodu. Jesienią sytuacja zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Już kilka tygodni po sierpniowej masakrze oddziałów ochotniczych pod Iłowajskiem i w konsekwencji mińską umową, która oddała pod okupację Rosji większość przemysłowych terenów Donbasu, fabryki słodyczy w Lipiecku wznowiły produkcję i znów zaczęły zasypywać rosyjskich konsumentów cukierkami, przynosząc właścicielowi wielomilionowe dochody.

Terroryzm się opłaca

Zachód – niechętny działaniom militarnym i przedkładający polityczne i gospodarcze środki nacisku – postanowił je zastosować. Z miesiąca na miesiąc skala sankcji gospodarczych rośnie, rosną też koszty ponoszone w związku z nimi przez europejskich podatników. Wydawałoby się, że w tej sytuacji zaatakowana przez Rosję Ukraina stanie w pierwszym szeregu wprowadzających sankcje wobec napastnika i jego pomocników. Nic jednak bardziej mylnego.

Dopiero w sierpniu pod naciskiem międzynarodowym ukraińskie władze wreszcie same zdecydowały się wprowadzić sankcje. Uchwalona wówczas ustawa jeszcze miesiąc przeleżała na biurku prezydenta Petra Poroszenki w oczekiwaniu na podpis. Zgodnie z dokumentem sankcje mogą być stosowane ze strony Ukrainy wobec innych państw, zagranicznych osób prawnych, podmiotów zależnych zagranicznych osób prawnych i nierezydentów, obcokrajowców, osób bez obywatelstwa, a także podmiotów, które prowadzą działalność terrorystyczną. Podstawą stosowania sankcji mają być działania tych podmiotów stwarzające realne albo potencjalne zagrożenia narodowych interesów, bezpieczeństwa narodowego, suwerenności i terytorialnej integralności, naruszające prawa i wolności człowieka i obywatela, interes społeczny i państwowy, prowadzące do okupacji terytorium, wywłaszczeń albo ograniczenia prawa własności, zadające straty majątkowe, stwarzające przeszkody dla stałego rozwoju gospodarczego, pełnowartościowej realizacji przez obywateli Ukrainy należnych im praw i wolności.

W ramach sankcji ustawa pozwala m.in. blokować aktywa, ograniczać operacje handlowe, blokować tranzyt surowców, przeloty i przewozy przez terytorium Ukrainy, zapobiegać wyprowadzaniu kapitałów z terytorium Ukrainy, zamrażać wykonanie zobowiązań gospodarczych i finansowych i anulować licencje i zezwolenia na wykonywanie określonych typów działalności, w tym korzystanie ze złóż zasobów naturalnych. Wnioski o objęcie sankcjami ma rozpatrywać Rada Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony (RNBO), a składać je mogą parlament, prezydent, rząd, Narodowy Bank Ukrainy i Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Decyzje o sankcjach sektoralnych podejmuje RNBO, a wprowadza je w życie dekretem prezydent, po czym wymagane jest ich zatwierdzenie przez parlament. Sankcje wobec konkretnych podmiotów i osób także podejmuje RNBO. Wymagają one dla wejścia w życie jedynie dekretu prezydenta, nabierają mocy z chwilą jego wydania i wszystkie organy państwa są zobowiązane do ich wykonywania.

Mimo że jeszcze w kwietniu jeden z liderów prorosyjskich bojówek na Donbasie, tzw. ludowy gubernator obwodu donieckiego Paweł Gubariew, w wywiadzie udzielonym rosyjskim mediom jako sponsora swojej działalności wskazywał Rinata Achmetowa, a na światło dzienne co jakiś czas wypływają kolejne dowody mające wskazywać na związki oligarchy i walczących po stronie rosyjskiej bojówek batalionu Wostok (m.in. ochraniają kopalnie należące do koncernu oligarchy i jego rezydencję w Doniecku). Achmetowa nie spotkały z tego powodu żadne retorsje. Nikt też nie niepokoi biznesmena Gienadija Kernesa, projanukowyczowskiego mera Charkowa uznawanego za sponsora bojówek organizacji Opłot, które zimą napadały na uczestników Euromajdanu, by wiosną wystąpić zbrojnie przeciwko nowym władzom.

Pod koniec września premier Arsenij Jaceniuk poinformował o zatwierdzeniu przez rząd i skierowaniu do RNBO listy 209 firm i ponad 1 tys. osób fizycznych, które przyłożyły rękę do rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie. Odpowiedzialni za bezpieczeństwo państwa urzędnicy RNBO rządowy wniosek odłożyli na półkę.

– Jest niezwykle ważne, by ukraińskie decyzje w sferze gospodarki i handlu nie osłabiały wpływu, jaki powinny wywoływać sankcje europejskie i amerykańskie. To nie jest najlepsza sytuacja, kiedy ukraińskie firmy uzyskują korzyści handlowe w tym samym czasie, kiedy firmy europejskie albo amerykańskie są zmuszone ponosić straty w wyniku działań wspierających ukraińską suwerenność i terytorialną integralność – irytował się pod koniec października w wywiadzie dla miesięcznika „Fokus” Jeffrey Payett, ambasador USA w Kijowie. Podkreślił, że lista podmiotów objętych sankcjami powinna być jawna i publicznie dostępna. – W ten sposób wykluczone będą podejrzenia o jakieś zakulisowe porozumienia.

Stosownego dekretu prezydenta w tej sprawie jednak do dzisiaj nie opublikowano, a nad Dnieprem nikt nie ma wątpliwości, że deklarowana gotowość nałożenia realnych sankcji na tych, którzy uczestniczą w rosyjskiej agresji, to fikcja na użytek Zachodu. Pozostaje jedynie kwestia wysokości wynegocjowanej ceny bezkarności.

 Autor mieszka na Ukrainie.