MFW nieświadomie wspiera oligarchów

1224

Ukraiński rząd negocjuje z misją Międzynarodowego Funduszu Walutowego wypłatę kolejnej transzy z 17 mld dol. obiecanych na lata 2014–2016. Wymóg wprowadzenia ostrych cięć socjalnych jako podstawy późniejszej reformy zmurszałego systemu jest jak stawianie wozu przed koniem, a jego realizacja może doprowadzić do „trzeciego Majdanu”.

W maju 2014 roku w ramach pierwszej transzy zatwierdzonego pod koniec kwietnia programu stand-by Kijów otrzymał 3,2 mld dol., we wrześniu kolejnych 1,4 mld dol. W sumie w 2014 roku Ukraina otrzymała 9 mld dol. pomocy makroekonomicznej. Żadnych efektów jednak nie widać, a wartość hrywny spada z dnia na dzień. Wsparcie ze strony MFW poszło głównie na spłatę dotychczasowych zobowiązań Ukrainy wobec funduszu i innych międzynarodowych instytucji. Ukraina spłaciła w 2014 r. 14 mld dol.

– Świat chciałby zobaczyć, że zmniejszamy wydatki. Chcieliby np. wzrostu taryf komunalnych, cen gazu dla ludności. My też tego chcemy, bo to prawidłowe podejście ekonomiczne – podsumowywała negocjacje z misją MFW, jaka w styczniu przyjechała do Kijowa, Natalia Jaresko, ukraińska minister finansów.

Jak jednak wskazują twarde wyliczenia, korzystając z poparcia oderwanych od ukraińskiej rzeczywistości urzędników MFW, rządząca ekipa oligarchów po prostu chciałaby przerzucić na społeczeństwo koszty trwającego nieprzerwanie mimo zmiany władzy rozkradania budżetu za pomocą starych, sprawdzonych korupcyjnych schematów i utrzymywania nieefektywnego, na poły feudalnego systemu społeczno-gospodarczego.

– Zamiast zająć się naprawdę gospodarką, wolą biegać po świecie po pieniądze. Klęczą przed MFW i żebrzą o pieniądze, jakie, gdyby chcieli, mogliby sami wyłożyć. Trzeba, żeby do władzy przyszli ludzie, którzy nie umieją kraść i kłamać. Z władzami o lepkich rękach z żadnych reform nic nie wyjdzie. Kradną cały czas i nawet trudno to policzyć – komentował w jednym z wywiadów Ołeksandr Suhoniako, szef Stowarzyszenia Ukraińskich Banków.

Bezcenny gaz

Z punktu widzenia rządzących oligarchów żądanie przez MFW podniesienia taryf na gaz jest bardzo korzystne. Zamiast likwidować korupcyjne dziury, przez które według wyliczeń Andersa Aslunda z Instytutu Petersena za czasów Wiktora Janukowycza co rok wyciekało 10 mld dol., można nadal czerpać z nich nielegalne dochody, a ciężar walki z kryzysem przerzucić na coraz bardziej wynędzniałe społeczeństwo, jako winnego wskazując fundusz. A apetyty rządząca ekipa ma niepohamowane. Już w 2014 roku cena gazu dla odbiorców indywidualnych wzrosła dwukrotnie, po tegorocznych podwyżkach gaz miałby kosztować pięć razy więcej niż teraz.

Jeszcze jesienią za norweski gaz dostarczany na Ukrainę przez terytorium Słowacji spółka Naftohaz Ukrainy płaciła od 340 dol. za 1 tys. m sześc. Rosyjski gaz kupowany z Niemiec kosztował Ukrainę na niemieckiej granicy 332 dol. Pod koniec 2014 roku szef spółki ogłosił, że w związku ze spadkiem ceny ropy na światowych rynkach spaść powinna także cena gazu.

Równolegle szefostwo Naftohazu ogłosiło, że „sprawiedliwa cena na gaz dla odbiorców indywidualnych to średnia cena importu”, którą wyliczyło na – bagatela – 315 dol. za 1 tys. m sześc. W efekcie za podstawowy surowiec energetyczny Ukraińcy mieliby w 2015 r. płacić w sumie dziesięć razy więcej niż na początku roku 2014.

Szefowie państwowej spółki „zapomnieli” przy tym, że zgodnie z ukraińskim prawem gaz z własnego wydobycia nie może być traktowany jak towar rynkowy i można go przeznaczać wyłącznie na potrzeby ludności. Nie mówiąc już o tym, że cena importu podawana w wyliczeniach przez Naftohaz zawiera w sobie również spore opłaty za transport surowca, jakich w przypadku własnego wydobycia spółka nie ponosi.

Koszt wydobycia gazu ziemnego wraz z obowiązującymi obciążeniami podatkowymi to w zależności od warunków złoża od 150 do 200 dol. za 1 tys. m sześc. – wynika z danych działających na Ukrainie prywatnych firm wybobywczych. Wniosek z tego taki, że MFW, rząd i Naftohaz postanowili zrobić skok na kasę, żądając od obywateli, by za ukraiński gaz płacili nawet z ponad 100-proc. narzutem.

Według danych rządowych własne wydobycie Ukrainy w 2014 roku sięgnęło 20,5 mld m sześc., według danych Naftohazu zaś zużycie gazu na potrzeby ludności wyniosło 22–23 mld m sześc. Z zestawienia tych wartości jednoznacznie widać, że jeśli ewentualna podwyżka ceny rzeczywiście miałaby rekompensować straty spółki, to powinna pokryć wyłącznie różnicę kosztów między gazem z własnego wydobycia a gazem z importu na poziomie 1,5–2,5 mld m sześc. I w żaden sposób nie będzie to dziesięciokrotność ceny sprzed roku. Ewidentnie za pośrednictwem Naftohazu MFW i ukraiński rząd postanowili wydrenować kieszenie Ukraińców, korzystając z wymyślonego i niemającego wiele wspólnego z rzeczywistością gospodarczą pretekstu.

Lewa kasa za plecami funduszu

Rządzący oligarchowie postanowili wykorzystać Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie tylko do napełniania budżetu. Ekipa prezydenta Petra Poroszenki używa MFW, jako pretekstu do nieogłaszania stanu wojny, w jakim napadnięta przez Rosje Ukraina się od wielu miesięcy faktycznie znajduje. Oficjalnie powodem ma być to, że w razie jego ogłoszenia – jak przekonuje otoczenie prezydenta – fundusz wstrzyma pomoc finansową dla Ukrainy. Dlaczego miałby to zrobić i czym z punktu widzenia MFW miałby się różnić stan wojny faktycznej od stanu wojny oficjalnej, ani Poroszenko, ani jego ekipa nawet nie próbują wyjaśniać. Zapewne byłoby to niezwykle trudne, tym bardziej że w statucie MFW o wojnie mowa jest tylko raz i to nie wprost, tylko pośrednio (we fragmencie poświęconym immunitetowi funkcjonariuszy funduszu w zakresie obowiązków wojskowych).

Tymczasem wydaje się, że odpowiedź jest bardzo prosta. Wprowadzenie stanu wojny przecięłoby możliwość prowadzenia przez ludzi rządzącej ekipy (w tym przez firmy należące do Poroszenki) biznesów z Rosją. Wprowadzenie na objętych stanem wojny terenach tymczasowej administracji wojskowej zrujnowałoby wypracowane przez lata systemy korupcyjnych powiązań, które pozwalają wyprowadzać z budżetu miliardy dolarów. Z punktu widzenia interesów gospodarczych rządzących oligarchów byłoby to o wiele gorsze niż niewpływająca na ich portfele i ograniczona terytorialnie wojna. I nie zmienia tego to, że w razie ogłoszenia stanu wojny po niemal roku od rozpoczęcia agresji powstałoby wreszcie jednolite centrum dowodzenia działaniami wojennymi, a w efekcie najprawdopodobniej spadłyby też ponoszone w walkach straty w ludziach. Życie żołnierzy, a w szczególności ochotników postrzeganych przez oligarchów na Ukrainie jako najpoważniejsze zagrożenie dla starego systemu, nadal jest mniej warte niż pieniądze, jakie może zarobić na chaosie rządząca ekipa. MFW zaś – nawet tego nie podejrzewając – stał się gwarantem zachowania w Ukrainie korupcyjnego systemu.

W oczekiwaniu na wybuch

Działania władz coraz bardziej irytują Ukraińców. I trudno się dziwić, skoro w czasie, gdy prezydent Petro Poroszenko apeluje na forum międzynarodowym o ostrą reakcję na rosyjską agresję i aneksję Krymu, oligarcha Petro Poroszenko, właściciel koncernu cukierniczego Roshen, zarabia kolejne miliony dolarów na kolaboracji z okupantem. Jak się ostatnio okazało, sklepy w stolicy Krymu Symferopolu pełne są słodyczy produkowanych przez fabryki Roshenu działające w rosyjskim Lipiecku.

Z punktu widzenia ukraińskiego prawa wprowadzenie ich przez należący do prezydenta koncern z Rosji na terytorium okupowanego Krymu z pominięciem ukraińskiego urzędu celnego jest zwyczajną kontrabandą uszczuplającą wpływy budżetowe. A wszystko to w momencie, gdy władze wymagają by obywatele „w obliczu wojny” tenże budżet ze swoich pustych kieszeni napełniali. Zamiast dbać o zwiększanie liczby miejsc pracy na ogarniętej katastrofą gospodarczą Ukrainie, Roshen zapowiedział rozbudowę mocy produkcyjnych na terenie Rosji, uruchomienie tam produkcji waflowych rurek w polewie czekoladowej i związane z tym zwiększenie zatrudnienia. Podatki ze zwiększonej produkcji trafią więc do rosyjskiego budżetu, który będzie mógł dzięki nim finansować agresję przeciwko Ukrainie.

Oczekiwanie w tej sytuacji, że przeciętni obywatele zacisną pasa i będą spokojnie patrzeć na poczynania władz pouczających ich o konieczności ponoszenia kosztów, jest grubą naiwnością.

Średnia płaca w październiku 2014 r. wyniosła 3,4 tys. hrywien, czyli około 680 zł i była o 5,3 proc. wyższa niż przed rokiem. Nominalny wzrost nie zrekompensował jednak skutków inflacji – spadek płacy realnej w tym okresie sięgnął 5 proc.

Na dodatek, jak wynika z analiz rynku pracy, 65 proc. ukraińskich pracowników otrzymuje wynagrodzenie niższe od średniej płacy, a mediana zarobków jest około 30 proc. niższa niż oficjalna średnia płaca, np. dla pielęgniarki oddziałowej z 10-letnim stażem to zaledwie 2,1 tys. hrywien, czyli około 400 zł.

Deputowany Mychajło Hawryluk (znany w Europie ze wstrząsających nagrań schwytanego podczas protestów Euromajdanu kozaka, którego funkcjonariusze oddziału specjalnego milicji rozebrali do naga, a potem torturowali na mrozie) nie ma wątpliwości: jeśli władze wezmą się za dalsze cięcia wydatków socjalnych, już teraz z trudem utrzymujący się Ukraińcy nie wytrzymają i rząd będzie musiał stawić czoła „trzeciemu Majdanowi”.

– Można odnieść wrażenie, że premier Arsenij Jaceniuk i szefowa banku centralnego Natalia Gontariewa uważają, że u nas istnieje tylko sektor finansowy, że cała nasz gospodarka, to jeden system bankowy. Ukrainie przy takim podejściu grozi nowy wybuch socjalny. Ludzie po prostu nie mają z czego płacić – uważa Ołeksandr Honczarow, dyrektor Instytutu Rozwoju Gospodarki Ukrainy.

Opinie ekonomistów i polityków potwierdzają najnowsze badania socjologiczne, które nie wróżą rządzącej ekipie nic dobrego. Według sondażu przeprowadzonego przez kijowską fundację Demokratyczne Inicjatywy jedynie 43 proc. obywateli jest skłonnych znosić czasowe obniżenie poziomu życia.

– 20 proc. obywateli nie jest gotowych, bo nie wierzą w sukces reform. Tych ludzi można jeszcze przekonywać, można z nimi pracować, ale 1/3 nie jest gotowa na jakiekolwiek wyrzeczenia, bo ich materialna sytuacja już teraz jest nie do zniesienia – komentowała wyniki badań Irina Bekieszkina, dyrektor fundacji. Jako że sondaż przeprowadzono, jeszcze zanim parlament przyjął pakiet ustaw mających udobruchać MFW, powtarzane co rusz zapowiedzi „trzeciego Majdanu” najpewniej przestaną być tylko zapowiedziami.

Według sondażu przeprowadzonego równolegle przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii aż 43 proc. Ukraińców, o 1 proc. więcej niż w apogeum protestu Euromajdanu, jest gotowych uczestniczyć w proteście. Widać już zresztą pierwsze oznaki zbliżającej się burzy. Pod hasłami „Dość robienia biznesów na krwi żołnierzy” aktywiści Automajdanu rozpoczęli akcję nawoływania do bojkotu wyrobów należącego do Petra Poroszenki koncernu Roshen, mnożą się też ataki na sklepy firmowe prezydenckiego koncernu.

Jeśli na Ukrainie dojdzie do nowej rewolucji, niewątpliwie bedzie ona na rękę Kremlowi, jednak wina za nią obciążać będzie w pierwszym rzędzie nie mitycznych „agentów Putina”, tylko nadal przedkładających interes prywatny nad państwowy oligarchów i nierozumiejących ukraińskiej specyfiki funkcjonariuszy MFW, którzy im pomagają.