Rynek energii na Ukrainie – skok na głowę w nieznaną toń

869

Mimo sprzeciwu części ekspertów i nowego prezydenta Ukrainy, w lipcu ruszył wolny rynek energii elektrycznej. Wolny bardziej z nazwy, biorąc pod uwagę monopol w sektorze energetycznym i przyjęte przez rząd rozwiązania, które w ocenie ekspertów mogą przynieść radykalny wzrost cen energii oraz napędzić inflację.

Ustawę o rynku energii elektrycznej ukraiński parlament przyjął jeszcze wiosną 2017 r. Datę wprowadzenia nowych rozwiązań wyznaczono na 1 lipca 2019 r. W założeniachnowy model rynku ma odpowiadać normom trzeciego pakietu energetycznego Unii Europejskiej.

Przed zmianami wszystkie przedsiębiorstwa produkujące energię elektryczną sprzedawały ją państwowemu dystrybutorowi Ukrenerho, po cenie ustalonej odrębnie dla każdego z nich przez regulatora – Narodową Komisję Regulowania Energetyki i Usług Komunalnych (ostatnio sąd konstytucyjny orzekł o niekonstytucyjności tego organu). Teraz będą handlować niezależnie i same ustalać cenę. Zmiany zakładają rozdzielenie funkcji podmiotu produkującego i dystrybuującego energię elektryczną. To założenie będzie spełnione jedynie na papierze, bo jeden z głównych graczy na ukraińskim rynku energetycznym, doniecki oligarcha Rinat Achmetow, który ma w swoich rękach lwią część generacji węglowej i słonecznej, jednocześnie kontroluje szereg lokalnych firm dystrybucyjnych.

„Myślę że nie wszyscy rozumieją rezultaty tego eksperymentu – począwszy od możliwej fali zadłużania się z tytułu niewypłacenia zarobków górnikom, załamania płatności i rozliczeń za energię elektryczną, aż po możliwe wyłączenia energii, wody i ciepła w niektórych miejscowościach” – komentował przedstawiciel prezydenta Ukrainy Andrij Gerus.

Rynek udawany

Szef państwowego koncernu Ukrenerho, Wsewołod Kowalczuk ocenia, że start nowego rynku energii może stworzyć znaczne ryzyko dla interesów ukraińskich konsumentów energii. Główne ryzyko niesie ze sobą niska konkurencyjność ukraińskiej energetyki – przy bezczynności organów antymonopolowych dominującą pozycję zajęły struktury Achmetowa.

76 proc. generacji podzielone jest między dwa podmioty: państwowy Energoatom produkujacy energię w elektrowniach atomowych, na który przypada 55 proc. udziału w łącznej generacji i DTEK Achmetowa z 22 proc. udziałem w całości generacji. Po odliczeniu państwowej energii jądrowej i wodnej daje mu ponad 50 proc. rynku generacji węglowej i słonecznej. Jak zauważa Kowalczuk taka sytuacja może doprowadzić do niekontrolowanego zwiększenia ceny dla odbiorców końcowych, przy braku mechanizmu ochrony ich interesów. Zwraca też uwagę na brak systemu uzyskiwania rzetelnych danych dotyczących obrotu od operatorów sieci energetycznych. W dodatku import energii elektrycznej praktycznie nie istnieje.

Ukraina z postsowieckim systemem sieci przesyłowych praktycznie jest odcięta od świata, przez co nie ma możliwości konkurowania z głównymi graczami. Nowy model rynku nie przewiduje żadnych bezpieczników mogących wpływać na podmioty ze znacznym udziałem w rynku – wylicza Kowalczuk.

„Wstrzymanie realizacji ustawy o rynku energii grozi Ukrainie utratą unijnej pomocy finansowej oraz innych kredytów od partnerów międzynarodowych” – przekonywał w maju minister energetyki i przemysłu węglowego Igor Nasalik.

Lepsze odroczenie

Mimo to Bank Światowy (BŚ), Europejski Bank Inwestycyjny (EBI) i Unia Europejska przekonywały ukraiński rząd o celowości odroczenia wprowadzenia rynku energii. „Przedstawicielstwo Unii Europejskiej i przedstawicielstwo Europejskiego Banku Inwestycyjnego na Ukrainie rekomendują odroczenie wprowadzenia nowego rynku energii elektrycznej na ograniczony czas z uwagi na to, że ważne regulacje prawne i rozwiązania informatyczne nie są jeszcze gotowe. Z tego powodu start rynku energii od lipca może doprowadzić do jego nieprawidłowego funkcjonowania i być przeciwskuteczne jeśli chodzi o interesy ukraińskich konsumentów i uczestników rynku” – głosił oficjalny komunikat unijnych instytucji, w którym podkreślono, że reforma rynku energetycznego na Ukrainie jest potrzebna, ale powinna być przeprowadzona sensownie.

„Omawialiśmy te kwestie z kolegami z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju i z sekretariatem Wspólnoty Energetycznej. Ogólne przekonanie jest takie, że na razie Ukraina nie jest gotowa do uruchomienia rynku energii od 1 lipca, tak jak to zakładano. Dlatego uważamy, że otwarcie rynku trzeba trochę odłożyć. Niekoniecznie na rok, może warto za jakieś trzy miesiące spotkać się i zobaczyć jakie warunki spełniono i wtedy szukać konkretnej daty. W każdym razie nasza ocena i ocena wielu ekspertów jest taka, że jeśli wolny rynek energii zostanie uruchomiony teraz, to może doprowadzić do poważnego chaosu” – przekonywał pod koniec czerwca przedstawiciel Unii Europejskiej w Kijowie, Hugues Mingarelli, w wywiadzie dla agencji Interfax.

Na niedociągnięcia organizacyjne zwrócił uwagę Bank Światowy. Podtrzymując samą ideę otwarcia rynku energii rekomendował rządowi przeniesienie jego startu z lipca na październik. „Przedwczesny start nowego rynku energii elektrycznej, zanim będą gotowe wszystkie narzędzia regulacyjne i techniczne, może zagrozić prawidłowemu funkcjonowaniu rynku i zwiększyć ryzyko dla wszystkich jego uczestników” – ocenili eksperci BŚ.

Prywatyzacja zysków

Ani argumenty instytucji międzynarodowych, ani krytyków ukraińskich, nie znalazły jednak uznania rządu, który zdecydował się uruchomić wolny rynek energii w planowanym wcześniej terminie. Komentatorzy wiążą to z zakończeniem obowiązywania formuły Rotterdam+, zgodnie z którą taryfy na energię zatwierdzano z uwzględnieniem ceny węgla na giełdzie w Rotterdamie powiększonej o koszty transportu na Ukrainie. I działo się to niezależnie od tego, że koncern DTEK, do którego należy lwia część ukraińskiej generacji węglowej, sprowadzał tańszy węgiel początkowo z terenów Donbasu zajętych przez separatystów, a po zablokowaniu tego handlu, na skutek protestów weteranów, z Rosji.

Obowiązujące do końca czerwca, ustalone przez NKREKP taryfy, dyskryminowały państwowe elektrownie atomowe, dla których przewidziano najniższe ceny energii nieuwzględniające przyszłych kosztów związanych z wyłączeniem i utylizacją bloków, które wyczerpały swój okres użytkowania. Taryfy przyznawały preferencje energetyce węglowej, kontrolowanej w znacznej mierze przez prywatny koncern. W efekcie energia elektryczna dostarczana ukraińskim odbiorcom była dotowana przez państwowe firmy, a beneficjentem byli prywatni producenci. Według danych komitetu antymonopolowego w okresie obowiązywania formuły Rotterdam+ taryfa na energię produkowaną w państwowych elektrowniach atomowych Energoatomu wzrosła z 46,87 do 56,57 kopiejek za kilowatogodzinę. W tym samym czasie taryfa na energię generowaną przez węglowe elektrownie wzrosła z 88,01 kopiejek do 1,77 hrywny za kilowatogodzinę.

Krytycy przyjętych przez rząd rozwiązań zwracają uwagę, że po uwolnieniu rynku energii sytuacja się nie zmieni. Nadal państwo będzie dopłacać, a prywatni producenci liczyć zyski. Zmienia się tylko formuła, według której będzie się to odbywać.

Nacjonalizacja strat

Teoretycznie ceny dla odbiorców indywidualnych mają pozostać na niezmienionym poziomie. Chcąc zahamować podwyżki, rząd wprowadził rozwiązanie, w którym zobowiązał państwowe firmy – Energoatom i Ukrhydroenergo (zarządzający elektrowniami wodnymi) – do sprzedaży na rynku energii zapewniającej pokrycie 80 proc. potrzeb po cenie niższej od taryfy dla odbiorców indywidualnych. Pozostali producenci mogą sprzedawać swoją energię po cenie, jaką sobie wyznaczą. Jednak w ocenie ekspertów zmiany nie ochronią odbiorców indywidualnych przed radykalnymi podwyżkami – choć rząd mówi o maksymalnie 5-6 proc. wzroście cen.

„Odbiorcom indywidualnym ten model przyniesie znaczący wzrost taryf, pytanie tylko kiedy to nastąpi. Dla konsumentów rynek energii w takim kształcie, jak wprowadzany, jest niekorzystny. Przynosi korzyść wyłącznie producentom. Mamy zużytą infrastrukturę, konieczne są środki na jej utrzymanie, ale trzeba szukać rozsądnej równowagi, bo odbiorca nie może bez końca płacić kroci” – komentował Dmytro Marunycz z Fundacji Inicjatyw Energetycznych. Ogromna rzesza Ukraińców korzysta z dotacji państwowych, więc rekompensatę za wzrost cen tak czy inaczej zapłaci budżet.

W połowie czerwca nowy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zelensky skierował do parlamentu, jako pilny, projekt ustawy odraczającej o rok wprowadzenie rynku energii. Zakłada etapowy proces dochodzenia do otwartego rynku, z comiesięcznym analizowaniem stanu gotowości całego systemu energetycznego kraju.

O odroczenie uruchomienia rynku energii i przyjęcie ustawy apelował też Związek Ukraińskich Przedsiębiorców, zwracając uwagę, że rząd nie przygotował dokumentów regulujących funkcjonowanie rynku, nie ma ustaleń dotyczących taryf dla odbiorców indywidualnych i biznesu oraz określonych zasad subsydiowania tych pierwszych. Nie rozwiązano nawet tak podstawowej kwestii jak rozliczenia ilości energii będącej przedmiotem obrotu pomiędzy komercyjnymi uczestnikami rynku, podkreślał ZUP. Deputowani nie włączyli projektu prezydenta do porządku obrad i tym samym utknął on w parlamentarnej „zamrażarce”.

Michał Kozak, Obserwator Finansowy

Otwarta licencja