Burza piaskowa w Kijowie, pustynie tam, gdzie jeszcze niedawno rosła soczysta trawa, to brutalna rzeczywistość Ukrainy, dotkniętej największą od 120 lat suszą. Eksperci zwracają uwagę, że z powodu ciepłej zimy nie dość, że w rzekach jest mało wody, to jest zanieczyszczona.
W marcu i pierwszej dekadzie kwietnia 2020 roku w basenie Dniepru utrzymywała się bardzo skomplikowana sytuacja hydrologiczna. Ukraińskie Centrum Hydrometeorologiczne poinformowało, że poziom wody niemal wszystkich rzek i napływ wody do sztucznych zbiorników wodnych na Dnieprze są jednymi z najniższych w historii obserwacji. Na ważnym dopływie Dniepru – Desnie – przepływ wody w kwietniu 2020 r. wyniósł zaledwie 15 proc. normy. Biorąc pod uwagę niski poziom wody i długoterminowe prognozy pogody, zgodnie z którymi w okresie wegetacyjnym opady będą poniżej normy, temperatura zaś z kolei o 1 – 2 st. C powyżej normy, nie można wykluczyć hydrologicznej suszy w okresie letnim, co będzie wymagało oszczędnego spożywania wody.
„W takich warunkach klimatycznych najbardziej poszkodowane będą małe rzeki, które mają niewielką zlewnię. Jeśli nie będzie deszczy, to mogą zupełnie wyschnąć. Naruszony zostanie bilans wód gruntowych” – komentował sytuację Witalij Żuk z Państwowej Agencji Zasobów Wodnych Ukrainy Derżwodahentstwo.
Wiktoria Bojko z Ukraińskiego Centrum Hydrometeorologicznego zwraca uwagę, że ukraińskie rzeki nie tylko niosą mniej wody niż do tej pory, ale też ponieważ nie zamarzły w zimie, to się nie oczyściły, więc woda jest mocno zanieczyszczona. To będzie miało negatywne skutki dla gospodarki. „W rolnictwie mogą być wprowadzane limity albo ograniczenia na wykorzystanie wody. Tendencje, które teraz obserwujemy, są długoterminowe” – oceniała.
Zbiory będą słabsze
Szacunkowe oceny podawane przez ukraińskie centra analityczne mówią o poważnym zmniejszeniu zbiorów w porównaniu z ubiegłym sezonem. Co prawda rząd zapewnia, że bezpieczeństwu żywnościowemu Ukraińców nic nie grozi, to jednak o dobrych wynikach sektora rolnego, na który przypada 44 proc. wpływów z eksportu, można zapomnieć.
Z powodu suszy utracono już około 80 proc. zasiewów w ukraińskiej części Besarabii nad Morzem Czarnym. Miejscowi farmerzy próbują ratować się sztucznym nawadnianiem pól i szacują straty związane z nakładami poniesionymi na dzierżawę ziemi, ziarno siewne, prace polowe oraz opłatę pracy techniki i ludzi. Wstępnie wychodzi im około 500 dolarów na hektar. W obliczu planowanego na przyszły rok otwarcia rynku ziemi rolnej to dla drobnych dzierżawców prawdziwa katastrofa, bo nie będą mieli najmniejszych szans w starciu o ziemię z dysponującymi kolosalnymi zapasami pieniędzy agroholdingami.
Z roku na rok zwiększa się obszar, na którym prowadząc działalność rolniczą trzeba sztucznie nawadniać pola. Tymczasem Derżwodahentstwo zapowiedziało wprowadzenie ograniczeń w zakresie wykorzystania wody do celów rolniczych. Problemy będą mieli nie tylko producenci roślinni, ale i mięsa zużywający na swoich fermach ogromne ilości wody. Doszło już do tego, że agroholding HarvEast ogłosił zamiar nawadniania swoich pól w obwodzie donieckim oczyszczonymi ściekami miejskimi z Mariupola.
Porażone suszą zostaną także inne pozarolnicze sektory, które do swojej działalności potrzebują ogromnych ilości coraz bardziej deficytowej wody. W przypadku utrzymywania się niskiego poziomu wody ograniczenia dotkną hydroelektrowni, zakładów przemysłowych i transportu wodnego.
Derżwodahentstwo w swoim komunikacie informuje, że po raz pierwszy od 120 lat Ukraina znalazła się w sytuacji, w której warunki hydrometeorologiczne mogą doprowadzić do ograniczenia praw użytkowników do wykorzystania wody. Jeśli zostaną wprowadzone ograniczenia, priorytetem będzie zabezpieczenie dostaw wody pitnej i dla celów gospodarstw domowych. W dalszej kolejności na wodę będą mogły liczyć ukraińskie rolnictwo i przemysł.
Złoty wiek już minął?
Jak dowodzą specjaliści susze i negatywne tendencje w sferze hydrologicznej mają charakter nie przejściowy, lecz systemowy, a to stawia pod znakiem zapytania przyszłość rolnictwa i roli Ukrainy, jako gigantycznego spichlerza.
W połowie kwietnia 2020 r. ukraińską stolicę sparaliżowała burza pyłowa. Wszystko dlatego, że wyschła część słynącego ze swoich bagnistych terenów Polesia. „Polesie, które tradycyjnie miałoby być zieloną gąbką na północy Ukrainy i dzięki któremu mamy wilgotny klimat, przez dziesięciolecia było drenowane, osuszane, żeby zamienić je na pola orne, wydobywać torf i wyrąbywać las. Kiedy po raz pierwszy od lat przyszła bezśnieżna zima i bezwodna wiosna okazało się, że na Polesiu już nie ma zapasów wody. Silne wiatry dosłownie wywiały z wysuszonych terenów grunt i przeniosły go wiele kilometrów dalej, zasypując kilkucentymetrowym pokładem pyłu całe rejony” – przedstawiał sytuację Ołeksij Wasiljuk, szef Ukraińskiej Grupy Ochrony Przyrody.
Agroholdingi i wielcy dzierżawcy rozorali Ukrainę, pozbawiając ją naturalnej retencji. Zniszczono m.in. łąki i pasy zadrzewienia pomiędzy polami, rozorywane są nawet rezerwaty przyrody. Już w czasach ZSRR 54 proc. terytorium Ukrainy było rozorane. Po uzyskaniu niepodległości z roku na rok ten i tak wielki odsetek jeszcze bardziej wzrastał. Dziś poziom rozorania sięga 70 proc. Dla porównania średnia dla krajów europejskich to ok. 35 proc.
Na Polesiu zaorano wszystko. Nawet terasy zalewowe rzek, których nie ruszano w czasach ZSRR. To co było łąkami i młodym lasem to teraz pola. Las wykarczowany, łąki zniszczone. „Trafiłem w burzę piaskową na trasie między dwoma polami. Rozorali je jesienią, wcześniej była tam łąka. Już z daleka było widać jak wiatr zdejmuje z nich całe warstwy gruntu. A to dopiero początek. Już od kilku lat z powodu braku wody wysychają lasy Polesia. Nowo sadzone drzewa są zbyt słabe, by powstrzymać wiatr. Ile w ostatnich latach zbudowano kurzych ferm? A buduje się je tam, gdzie są podziemne zbiorniki wodne. Pytacie, gdzie woda? Zapytajcie naszych kurzych carów” – opisywał Andrij Kołpakow z Grupy Analitycznej Da Vinci AG.
Jego zdaniem, by zatrzymać katastrofę, w obliczu zaplanowanego na 2021 rok otwarcia rynku ziemi rolnej, Ukraina potrzebuje porządnej oraz realnej strategii uwzględniającej zmiany klimatyczne i rygorystycznego ustawodawstwa ekologicznego.
Pustynnienie na skutek rabunkowej gospodarki rolnej to nie jest nowe zjawisko na Ukrainie – przeszło sto lat temu u ujścia Dniepru do Morza Czarnego powstała największa, piaszczysta pustynia Europy – Oleszkiwskie Piaski. Kilkaset kilometrów kwadratowych wydm nad samym Dnieprem to rezultat wypasu bydła na ogromną skalę, który doprowadził do zniszczenia stepowej szaty roślinnej.
Dla swoich nie ma, dla Rosji będzie?
Podczas gdy Ukraina zmaga się z gigantycznymi niedoborami wody pojawiają się pomysły wznowienia dostaw z Dniepru na anektowany przez Rosję Krym. Wstrzymanie w 2014 r. dostaw wody Kanałem Północnokrymskim z kontynentalnej Ukrainy na półwysep, w połączeniu ze zwiększonym jej zużyciem na cele militarne i przemysłowe przez Rosję, doprowadziło do zaniku rolnictwa. Północna, stepowa część półwyspu miejscami powróciła do naturalnego stanu sprzed otwarcia kanału, czyli półpustyni.
Stan wody w sztucznych zbiornikach na potrzeby ludności wystarczał na początku marca na 90 – 100 dni. W związku z tym w największym, krymskim mieście Symferopolu wprowadzono już ograniczenia w dostawach wody dla mieszkańców.
Od początku roku ukraińscy parlamentarzyści z rządzącej, prezydenckiej frakcji zgłosili kilka koncepcji. Jedna przewiduje, że Ukraina miałaby po prostu sprzedawać Rosji wodę jak zwyczajny towar. Druga, że woda miałaby popłynąć w zamian za polityczne ustępstwa ze strony Rosji w Donbasie. Za dostawami deficytowej wody na Krym opowiedział się też w jednym ze swoich pierwszych publicznych wystąpień powołany na początku marca 2020 r. na stanowisko premiera Denis Szmyhal.
„Niepodawanie wody doprowadzi do katastrofy humanitarnej. Tam żyją Ukraińcy. Nie zablokujemy dostaw wody. Okupant nie może być odpowiedzialny za Ukraińców, którzy tam żyją. To nie kwestia handlu z okupantami, nie kwestia jakiegoś biznesu, to kwestia humanitarnej odpowiedzialności za ludzi, którzy żyją na Krymie” – przekonywał, ale po fali krytyki zapewnił, że już wycofał się z tego pomysłu.
„Na Krymie jest deficyt wody. W stepowej części to już katastrofa dla rolnictwa, ale nie ma miejsca na sentymenty. Odpowiednio do konwencji genewskiej z 1949 r. cała odpowiedzialność za stan ludzi na okupowanym terytorium spoczywa na państwie okupującym” – komentował pomysły wznowienia dostaw wody na Krym Mustafa Dżemilew, lider krymskich Tatarów.
Michał Kozak, “Obserwator Finansowy”