Jeśli Polska chce utrzymać emigrantów zarobkowych z Ukrainy powinna zmienić podejście i zamiast, jak do tej pory, stawiać na krótkookresową pracę robotników sezonowych postawić na asymilację i pobyt stały całych rodzin – wynika z badań przeprowadzonych na Ukrainie.
Najpopularniejszym kierunkiem emigracji zarobkowej znad Dniepru jest Polska, która w ostatnich latach zajęła miejsce dotychczasowego lidera – Rosji. Co ciekawe, wbrew obawom wyrażanym często nad Wisłą Polska i Niemcy są postrzegane przez ukraińskich emigrantów zarobkowych jako jednakowo atrakcyjne – Polskę jako miejsce, gdzie chcieliby pracować wskazuje 46 proc., a Niemcy 47 proc. ankietowanych, którzy uczestniczyli w badaniu przeprowadzonym przez ukraiński serwis ogłoszeń o pracy OLX Rabota. Dalsze miejsca zajmują Czechy – 35 proc., Szwecja – 18 proc. i Izrael – 14 proc.
„Polska jest najatrakcyjniejsza dla ukraińskich migrantów zarobkowych. Prawie połowa respondentów chciałaby tam znaleźć pracę. 6 z 10 respondentów odpowiedziało, że już pracowali w Polsce kilka miesięcy. Wśród nich 43 proc. było zatrudnionych w sferze produkcji i 23 proc. w budownictwie. Do szukania pracy w Polsce motywuje przede wszystkim bliskość do Ukrainy — 57 proc. odpowiedzi i wysokie zarobki – 60 proc. 26 proc. zaznaczyło, że znaczenie ma podobna mentalność” – relacjonują autorzy badania.
Nastroje panujące wśród ukraińskich emigrantów zarobkowych doskonale oddaje relacja szefa kijowskiego think-tanku – Ukraiński Instytut Przyszłości – Jurija Romanenki, który w połowie grudnia odwiedził Polskę. „Spotkałem się w Warszawie z przyjaciółmi – młodymi ludźmi w wieku 25+. Nikt z nich nie zamierza wracać na Ukrainę. Nie daj Bóg. Inicjatywy rządu o udzielaniu kredytów na 5 proc. i inne populistyczne opowiastki wywołują u nich chichot. Ukraina stała się zbyt toksyczna dla tych, którzy przywykli pracować swoją głową i nie wierzą w obietnice w duchu „już, już wszystko zapracuje, my już robimy co trzeba, tylko nam uwierzcie, wszystko się ułoży”. Kiedy oni słyszą, że w Ukrainie zalega się z wypłatą zarobków, to u nich włosy stają dęba na głowie. Ludzie szybko zapominają o tym, że u nas życie, to wieczne przełamywanie przeciwności i walka o przeżycie” – opisywał.
Kto wyjeżdża do pracy
Średni wiek ukraińskiego emigranta zarobkowego to 25 do 54 lat. Warto zwrócić uwagę na fakt, że mniej niż połowa z nich – 43 proc. pozostają w związkach małżeńskich i mają dzieci.
Głównymi kryteriami, jakimi kierują się potencjalni emigranci zarobkowi przy wyborze kraju, do którego chcieliby wyjechać są wysokie zarobki i dobre warunki pracy. 38 proc. ukraińskich emigrantów zarobkowych wyjeżdżających po raz pierwszy za granicę robi to “na próbę”, na kilka miesięcy. Tylko 12 proc. jest zdecydowane od razu zostać na stałe.
Statystyczny Ukrainiec, który chce wyjechać na krótko, ma 50 lat, mieszka na wsi z żoną i dziećmi, ma wykształcenie średnie albo ukończył odpowiednik polskiego studium policealnego. Obecne zarobki pozwalają mu jedynie na zakup żywności i niezbędnego minimum tanich rzeczy.
Emigrant zarobkowy, chcący na zawsze wyjechać z Ukrainy, to jego przeciwieństwo – jest młody, ma około 26 lat, pozostaje w związku małżeńskim, ale jeszcze nie ma dzieci. Mieszka w jednym z miast obwodowych – odpowiedniku polskich miast wojewódzkich. Jest wykształcony – ukończył studia i co ciekawe, jak na ukraińskie warunki, dobrze zarabia, co pozwala mu na zakup właściwie wszystkiego co chce. Mimo to, właśnie tacy, teoretycznie zadowoleni Ukraińcy chcą wyjeżdżać na stałe.
80 proc. ukraińskich emigrantów zarobkowych chce za granicą zarabiać ponad 1000 dolarów. Przeszło połowa oczekuje zarobków wyższych niż 1500 dolarów, 27 proc. zadowoli się kwotą w przedziale 1000-1200 dolarów, a od 1200 do 1500 dolarów chce zarabiać 19 proc. Oczekiwania są jednak dalekie od realiów. Jedynie jedna trzecia emigrantów zarobkowych z Ukrainy otrzymywała za granicą zarobki rzędu 1000 dolarów i wyższe. Mniej więcej taka sama grupa zarabiała od 700 do 1000 dolarów miesięcznie, a 18 proc. otrzymywało kwoty rzędu 500-700 dolarów.
Emigranci są gotowi pracować w innych niż wyuczona w kraju specjalnościach – aż 39 proc. respondentów jest gotowych podjąć dowolna pracę, a tylko 23 proc. chce pracować w swoim zawodzie. Największą popularnością (32 proc.) cieszy się przemysł, a aż 12 proc. chciałoby pracować jako kierowcy.
Wyraźnie pojawia się podział na osoby, które wyjeżdżały za granicę w charakterze pracowników sezonowych i tych, którzy jeszcze nie wyjeżdżali, a chcieliby wyemigrować na stałe. W pierwszej z tych grup zaledwie 9 proc. zamierza jeszcze raz wyjechać do pracy sezonowej.
Emigranci, którzy wrócili do domu byliby skłonni wyjechać ponownie pod warunkiem wyższych zarobków – 80 proc. ankietowanych jako sumę, która mogłaby ich do tego skłonić, wskazało płacę wyższą niż 1000 dolarów, 10 proc. wyjechałoby, gdyby otrzymywało minimum 2000 dolarów, jedynie 21 proc. godzi się zarabiać na emigracji mniej niż 1000 dolarów.
Aż połowa tych, którzy pracowali w Polsce i już nie zamierzają wyjeżdżać jako powód podaje psychiczny dyskomfort związany z oddzieleniem od rodziny, jakiego doświadczyli podczas pobytu za granicą. Około 40 proc. tych, którzy nie chcą już wyjeżdżać miało konflikty z pracodawcami, ale ogólnie sytuacja nie była najgorsza, bo wśród ogółu emigrantów aż dwie trzecie deklaruje dobre relacje z pracodawcą.
Potencjalną grupą, do której polscy pracodawcy powinni kierować swoje oferty pracy są kobiety, obecnie niedoreprezentowane w masie migrantów zarobkowych.
Jak wynika z badania wśród osób, które miały już doświadczenie z wyjazdem do pracy za granicę aż 76 proc. stanowią mężczyźni. Polskim pracodawcom szukającym pracowników sezonowych, warto zwrócić uwagę także na ukraińskich emerytów – aż jedna trzecia z nich chciałaby popracować za granicą kilka miesięcy.
Ukraińskiego pracownika portret własny
Polscy pracodawcy konkurują o pracowników z firmami działającymi nad Dnieprem, warto więc przyjrzeć się innemu badaniu, tym razem pokazującemu sytuację na ukraińskim rynku pracy i to czym kierują się Ukraińcy przy wyborze miejsca pracy. Aż 57 proc. ukraińskich pracowników jest niezadowolonych ze swoich zarobków i nic w tym dziwnego, skoro aż 59 proc. z nich, przy cenach wielu podstawowych produktów żywnościowych znacznie wyższych niż w Polsce, zarabia mniej niż 10 tys. hrywien, czyli poniżej 1500 zł miesięcznie. W tym aż 37 proc. zarabia mniej niż 7 tys. hrywien, czyli poniżej 1000 zł.
Jednak to nie zarobki są tym, co w pierwszej kolejności interesuje ukraińskich pracowników – priorytetem dla nich jest komfort i bezpieczeństwo miejsca pracy, bliskość miejsca pracy do miejsca zamieszkania oraz nowoczesne narzędzia pracy. Znaczenie tych elementów można zrozumieć, wiedząc, że nad Dnieprem faktycznie nie istnieje bezpłatna służba zdrowia i za każdy zabieg medyczny związany z wypadkiem przy pracy trzeba słono zapłacić z własnej kieszeni, a komunikacja miejska znajduje się w tak katastrofalnym stanie, że najlepiej, o ile to tylko możliwe, unikać z nią kontaktu. Na warunki na miejscu pracy skarży się 26 proc. pracowników, a na brak pakietu socjalnego 22 proc.
Lista oczekiwań ukraińskich pracowników nie jest wygórowana – dwie trzecie oczekuje zapewnienia komfortowych (w przełożeniu na polskie realia oznacza to normalnych) warunków miejsca pracy i zarobków odpowiadających warunkom rynkowym. 47 proc. oczekuje, że ich dobra praca zostanie nagrodzona premią, 28 proc. chciałoby ubezpieczenia zdrowotnego, a 22 proc. możliwości wzięcia dnia wolnego na żądanie. Przy wyborze miejsca pracy ważne są także takie elementy jak przyjazny rozkład czasu pracy, atmosfera w zespole, perspektywy awansu, lokalizacja miejsca pracy i legalne zatrudnienie.
„Nie jest tajemnicą, że samymi zarobkami nie da się zatrzymać pracowników. Na pytanie, czy poziom zarobków jest kluczowym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu 46 proc. odpowiedziało, że dla nich ważna jest kombinacja wynagrodzenia pieniężnego i czynników niematerialnych. Kolejnych 17 proc. bardziej koncentruje się na czynnikach niefinansowych ,, takich jak lokalizacja miejsca pracy, reputacja firmy, zespół i inne” – zauważają autorzy badania.
Strach przed oszustami i złym traktowaniem
Aż 70 proc. potencjalnych emigrantów ma jednak obawy dotyczące pracy za granicą. Najbardziej boją się niewypłacenia przez pracodawcę ustalonych w umowie zarobków – takie obawy ma 53 proc. Na drugim miejscu znalazł się zły stosunek pracodawcy do pracowników – 42 proc. Jak zauważają autorzy badania kobiety bardziej od mężczyzn niepokoją się kwestiami finansowymi oraz psychicznym dyskomfortem związanym z rozłąką z bliskimi. Jednocześnie im młodszy potencjalny emigrant zarobkowy tym bardziej niepokoją ewentualne nieprzyjemności, jakie mogą go spotkać za granicą – obawy dotyczące wypłaty zarobków ma aż 60 proc. osób w wieku od 25 do 35 lat, w grupie wiekowej 45-54 lata takich osób jest 49 proc. Co do obaw dotyczących warunków życia na emigracji – ma je 36 proc. mieszkańców stolic obwodów, 30 proc. mieszkańców niewielkich miast i tylko 21 proc. mieszkańców wsi. Takie wyniki odzwierciedlają warunki życia na Ukrainie z zaniedbanymi i zacofanymi cywilizacyjnie obszarami wiejskimi, których mieszkańców mało co może zaskoczyć.
Emigranci, którzy pracowali już za granicą i są gotowi ponownie wyjechać do pracy, jako główne czynniki, na które będą zwracali uwagę przy podejmowaniu decyzji wskazywali wypłacanie na czas zarobków, dobry stosunek pracodawcy do pracowników, oficjalną umowę o pracę, bezpieczne warunki pracy i normowany dzień pracy. Nie są to wygórowane oczekiwania, raczej normalne elementy składowe stosunku pracy wynikające z kodeksu pracy.
Głównym źródłem informacji dla potencjalnych emigrantów są krewni i znajomi, którzy już pracowali poza krajem. Nad Dnieprem informacja dotycząca warunków pracy w Polsce, pochodząca z oficjalnych źródeł, jest właściwie nieznana i niedostępna. Jeśli Polska chce zadbać o dalszy napływ ukraińskich pracowników musi systemowo podejść do pośrednictwa pracy opanowanego dziś na Ukrainie w znacznej mierze przez naciągaczy. Polscy pracodawcy powinni aktywnie włączyć się w proces poszukiwania pracowników już na Ukrainie, zamiast – jak do tej pory –polegać na tych, którzy sami się zgłaszają, już po przekroczeniu granicy.
Michał Kozak, “Obserwator Finansowy”