Ogłoszone przez Państwową Służbę Statystyki Ukrainy (Ukrstat) dane o wymianie handlowej pokazują, że z ukraińskimi finansami nie jest wcale tak źle, jak to próbuje przedstawić władza. Gorzej, że rządzący nie przepuszczają okazji, by się na wojnie wzbogacić, licząc na to, że Zachód nie zostawi samych sobie postawionych przez nich w pozycji zakładnika 46 mln obywateli.
Handel spada, saldo rośnie
Paradoksalnie rosyjska agresja i wojna odbiły się pozytywnie na bilansie handlu zagranicznego -świadczą dane Ukrstatu. Z deficytu, jaki w 2013 r. wyniósł 8,5 mld dolarów po raz pierwszy od 2005 r. nasz wschodni sąsiad wyszedł na plus – dodatnie saldo na koniec zeszłego roku wyniosło 3,9 mld dolarów. To efekt drastycznego spadku importu – deficyt w handlu zagranicznym towarami z 13,5 mld w 2013 r. spadł do raptem 470 mln. I choć tradycyjny już wynikający głównie z dochodów z tranzytu rosyjskiego gazu dodatni wynik w handlu usługami zmalał o miliard dolarów sięgając kwoty 5,6 mld dolarów, to w efekcie Ukraina i tak wyszła na plus.
Generalnie zmniejszenie obrotów handlowych Ukrainy z zagranicą miało pozytywną dynamikę. Import towarów i usług zmalał niemal o 40 proc., w tym samym czasie eksport towarów i usług tylko o 17 proc. Dane za I kwartał 2015 roku są jeszcze lepsze. Dodatnie saldo sięgnęło kwoty 1,2 mld dol. (o 120 mln więcej niż przed rokiem), zaś do dodatniego salda z tytułu usług po raz pierwszy od niepamiętnych czasów doszło też dodatnie saldo w handlu towarami – teraz jest to 380 mln dol. in plus, rok temu było 175 mln dol. in minus. To, co może cieszyć najbardziej, to zdecydowane ograniczenie wymiany handlowej z Rosją i wymuszone poszukiwania innych rynków, co będzie procentować w przyszłych latach.
Dług jest, ale jakby go nie było
Według danych Ministerstwa Finansów zadłużenie Ukrainy z uwzględnieniem bezpośredniego długu państwa i gwarancji państwowych sięgnęło na koniec 2014 roku 60 mld dol. i było o 3,3 mld dol. mniejsze niż rok wcześniej. Ze względu na dewaluację hrywny liczony w narodowej walucie dług wzrósł o 90 proc. Mimo wszystko zadłużenie zewnętrzne Ukrainy – choćby w porównaniu z polskim – wygląda całkiem przyzwoicie. Obecnie wynosi raptem 30 mld dol.
– Do spłacenia w tym roku mamy 90 mld hrywien zobowiązań z tytułu zadłużenia zagranicznego – poinformował w połowie maja ukraiński premier Arsenij Jaceniuk. To nawet przy wzmocnionym ostatnio kursie hrywny do dolara raptem około 4 mld dol. Kwota, jaką ekipa Petra Poroszenki i Jaceniuka stara się przedstawić w oczach zachodnich instytucji finansowych jako ciężar nie do udźwignięcia bez kolejnych transzy wsparcia makroekonomicznego, w istocie bez większego trudu mogłaby zostać spłacona przez samą Ukrainę. Problemem jest to, że pieniądze, które Ukraina mogła i powinna była przeznaczyć na jego obsługę, od lat zamiast w formie podatków w budżecie lądują na należących do oligarchów kontach w rajach podatkowych lub są po prostu rozkradane przez ludzi z obozu władzy.
Lepkie ręce ludzi władzy
Doskonale widać to chociażby na przykładzie wydatków Ministerstwa Obrony. Minister finansów Natalia Jaresko mówi o sięgających 5 mln dol. dziennie wydatkach na armię. Prezydent Poroszenko w rozmowach z zachodnimi partnerami Ukrainy podaje kwotę 10 mln dol. dziennie. W skali roku daje to kwotę 1,8–3,6 mld dol., jaka wypływa na potrzeby kontrolowanej przez niego armii z budżetu państwa. To m.in. te wydatki mają być według oficjalnej wersji tak wielkim obciążeniem dla budżetu nękanego wojną kraju, że konieczne są kolejne transze pomocy. Tyle tylko, że tych pieniędzy żołnierze ani na froncie, ani na tyłach nie widzieli. To nie Ministerstwo Obrony, tylko tysiące wolontariuszy kupują za własne pieniądze jedzenie, mundury, podstawowe leki, a nawet broń, które według wojskowej księgowości zostały zakupione za grube miliony dolarów.
Obywatele za własne pieniądze montują ze złomu kolejne wozy pancerne, kupują hełmy, kamizelki kuloodporne, apteczki, szyją mundury poborowym. Żołnierze miesiącami nie dostają obiecywanych publicznie wypłat, a pieniądze widać tylko w wojskowej księgowości. Doszło do tego, że setki nowo zmobilizowanych, których głodnych, bez mundurów i sprzętu wojskowego przetrzymywano w jednym z centrów szkoleniowych na zachodzie kraju, zorganizowali w maju regularny bunt, domagając się wydania im tego, co według oficjalnych dokumentów dla nich zakupiono.
W 2014 roku skalę grabieży dokonywanej kosztem żołnierzy przez ludzi ze szczytów władzy organizacje wolontariuszy szacowały na 70 proc. Wszystko wskazuje na to, że w 2015 roku jest ona jeszcze większa. W maju parlamentarny komitet do spraw walki z korupcją zajął się pojawiającymi się rzucanymi pod adresem rządu i szefów państwowych firm oskarżeniami o defraudację budżetowych pieniędzy. Tylko w ciągu dwóch pierwszych posiedzeń potwierdzono rozkradzenie 3,2 mld hrywien, zaś pod koniec maja prokuratura generalna ujawniła defraudację 6 mld hrywien przyznanych w ramach refinansowania przez bank centralny czterem bankom. Ich kierownictwo miało udzielać gigantycznych kredytów kontrolowanym przez siebie niewypłacalnym firmom i skupować śmieciowe papiery.
Gdyby podliczyć tylko najgłośniejsze i niedawno ujawnione afery na szczytach ukraińskiej władzy, kwota, którą Ukraina by uzyskała, starczyłaby na grubo ponad połowę tegorocznych zobowiązań kredytowych wobec zagranicy.
Mariupol – klucz do bilansu handlowego
Jak przewidują analitycy nad Dnieprem, dewaluacja hrywny i związany z nią wzrost cen importowanych towarów przy jednoczesnym ograniczeniu zdolności nabywczej ukraińskich konsumentów jeszcze wzmocni tendencję do zmniejszania importu i po raz kolejny saldo obrotów handlowych będzie mocno dodatnie. Realizacja rosyjskich gróźb przekierowania dostaw gazu ziemnego do europejskich odbiorców tak, by omijał Ukrainę, pozbawiając ją wpływów z tranzytu (gdyby rzeczywiście miałyby zostać zrealizowane), to i tak kwestia kilku lat.
Kluczowym elementem w grze o tegoroczny dodatni bilans handlowy będzie za to utrzymanie w rękach ukraińskich strategicznego portu w Mariupolu nad Morzem Azowskim, przez który eksportowana jest duża część ukraińskiej produkcji metalurgicznej. Jeśli wpadnie on, a raczej w drodze kolejnych zakulisowych układów ekipy rządzącej z Kremlem zostanie oddany kontrolowanym przez Moskwę bojówkom, o dodatnim saldzie i perspektywach odbicia się ukraińskiego systemu finansowego będzie można zapomnieć. A że może się tak zdarzyć, wskazuje decyzja podjęta pod koniec kwietnia 2015 r. przez prezydencki koncern Roshen, który postanowił zlikwidować znajdującą się w Mariupolu fabrykę słodyczy i wywieźć z miasta linie produkcyjne, oraz towarzysząca jej propozycja Poroszenki, bu zdemilitaryzować blokującą dostęp do miasta miejscowość Szyrokine. Ocenia się ją jako próbę faktycznego otwarcia drogi do zajęcia Mariupola przez rosyjskich bojówkarzy.
Proste, więc niewykonalne?
Im bardziej przyglądać się wynikom gospodarczym Ukrainy i wskaźnikom finansowym, tym wyraźniej widać, że przy stosunkowo niewielkim wsparciu makroekonomicznym i racjonalnym programie restrukturyzacji długu państwowego – nawet w obliczu wojny – nasz wschodni sąsiad w ciągu paru lat mógłby wyjść na prostą. Wystarczyłoby spełnienie paru prostych warunków.
Oligarchowie, którzy przejęli władzę po obaleniu reżimu Wiktora Janukowycza, musieliby przestać grać w podwójną grę, podczas której symulując obronę kraju, prowadzą z Kremlem zakulisowe rozmowy o ochronie swoich rosyjskich biznesów, przestać rozkradać budżetowe pieniądze, nauczyć się uczciwie płacić podatki i myśleć o tym, jak rozwijać gospodarkę zamiast wyciągać do Zachodu rękę po kolejne miliardy, które potem trafiają do ich kieszeni. Rok sprawowania przez nich władzy pokazuje, że to mało realne.
Autor: Michał Kozak, Obserwator Finansowy