– Pytanie, na które musimy sobie obowiązkowo odpowiedzieć – wojenna współpraca z Rosyjską Federacją. Już dziś ze zrozumiałych powodów do Rosji nie dostarczamy broni i techniki wojskowej. Do momentu deeskalacji konfliktu nasze relacje pozostaną zamrożone. Poniesiemy straty ekonomiczne, ale czy to rozumne uzbrajać armię przeciwnika – komentował szef koncernu Ukroboronprom Jurij Tereszczenko.
Rosja i droga, i zacofana
25 lutego – tuż po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza i w przededniu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Krymie wydawany w Moskwie miesięcznik „Sowierszienno Siekrietno” opublikował analizę, z której jednoznacznie wynika, że bez współpracy z ukraińskimi zakładami maszynowymi Rosja w ciągu kilku lat zostanie rozbrojona bez jednego wystrzału a jej sektor zbrojeniowy nie będzie w stanie prowadzić produkcji kluczowych typów uzbrojenia.
– Rosja oczywiście ma własną szkołę technologii budowy uzbrojenia i techniki wojskowej. W przypadku wielu systemów nie posiada jednak własnego, zamkniętego cyklu produkcyjnego. Nawet w produkcji strategicznych jądrowych środków ataku Rosja zależy od Ukrainy. Odnosi się to także do techniki rakietowej i lotniczej oraz wielu innych aspektów – uważa ukraiński admirał Ihor Kabalenko. Eksperci przemysłu zbrojeniowego przypominają zaś, że w wielu dziedzinach Rosja współpracowała z fabrykami przemysłu zbrojeniowego państw należących do NATO. Byt np. rosyjskich fabryk zbrojeniowych w ogromnej mierze zależy od dostaw niemieckich obrabiarek precyzyjnych.
Jak przypomniał miesięcznik „Sowierszienno Siekrietno” w 2010 r. Kreml ogłosił Państwowy program zbrojeniowy na lata 2011-2020, na realizację którego ma pójść w sumie 664 mld dolarów. Według pierwotnych założeń lwia jego część miała być realizowana siłami rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Już wkrótce okazało się jednak to zadaniem niewykonalnym.
– Nasze zakłady są teraz przeciążone. Już teraz nie nadążamy z wykonywaniem zamówień zlecanych przez ministerstwo obrony – przyznał rosyjski wicepremier Dmitrij Rogozin.
W grę wchodzi także aspekt oszczędnościowy. W warunkach kryzysu Ministerstwo Obrony Rosji zostało zobowiązane do poszukiwania, jak twierdzi Sowierszienno Siekrietno, tańszych źródeł dostaw tych podzespołów, które wytwarzane są w Rosji „po fantastycznych cenach, jakich żąda rosyjski producent”.
Inna sprawa, że nawet gdyby Rosja dysponowała wolnymi mocami produkcyjnymi to nie ma zaplecza intelektualnego zdolnego do pociągnięcia rozbudowanego programu. Setki miliardów dolarów otrzymywanych ze sprzedaży surowców zamiast służyć do budowy nowoczesnej gospodarki są przejadane przez Putina i grono związanych z nim rosyjskich oligarchów.
Nic więc dziwnego, że już dwa tygodnie po rozpoczęciu się w Ukrainie fali demonstracji Rogozin, odpowiedzialny za sektor zbrojeniowy, wizytował kluczowe ukraińskie zakłady zbrojeniowe. Wśród nich znalazły się Południowe Zakłady Budowy Maszyn „Jużmasz” i Biuro Konstruktorskie „Jużnoje” w Dniepropietrowsku – zajmujące się projektowaniem i budową techniki rakietowo-kosmicznej, Czarnomorskie Zakłady Budowy Okrętów i wytwarzający silniki dla okrętów wojennych Naukowo-Produkcyjny Zespół Budowy Turbin Gazowych „Zoria – Maszprojekt”, zakłady Motor Sicz w Zaporożu produkujące m.in. silniki do rosyjskich śmigłowców bojowych i zakłady lotnicze „Antonow” w Kijowie.
Flota w bezruchu
Program rozbudowy rosyjskiej armii przewiduje budowę w najbliższych latach 54 okrętów wojennych i 24, a nawet 40 łodzi podwodnych za 166 miliardów dolarów. Program jest jednak na granicy załamania. Wszystko dlatego, że Rosja nie jest w stanie wyprodukować tych okrętów. Wiedzę o tym jak je konstruować, a także moce produkcyjne zdolne zrealizować tak ogromne zamówienie ma tylko południowo-zachodni sąsiad dysponujący wyspecjalizowanymi stoczniami w Sewastopolu, Kerczu, Chersonie i Mikołajowie. Dwie pierwsze wskutek aneksji Krymu znalazły się już pod kontrolą Kremla, na dwie pozostałe putinowska Rosja ostrzy sobie zęby.
31 z 54 nowych okrętów miało zostać wyposażonych w silniki turbinowo-gazowe najnowszej generacji, jakich Rosjanie nie budują i mimo podejmowanych prób nie udało im się stworzyć dotąd własnej konstrukcji. Silniki takie powstają w ukraińskich zakładach „Zoria – MaszProjekt” w Mikołajowie.
Rakiety na kłódkę
Dwa dni przed krymskim pseudoreferendum, jakie posłużyło Kremlowi za alibi do aneksji Krymu rosyjskie specjalistyczne wydanie „Nowoje Wojennoje Obozrienie” w czarnych barwach rysowało przyszłość rosyjskiego arsenału nuklearnego bez ukraińskiego przemysłu i specjalistów znad Dniepru.
Ukraińscy specjaliści odpowiadają za utrzymanie przeszło połowy rosyjskich naziemnych międzykontynantalnych rakiet balistycznych, które w razie konfliktu nuklearnego miałyby wynieść aż 83 proc. ogólnej liczby rosyjskich głowic atomowych. To w ukraińskim Dniepropietrowsku powstały najpierw projekty (Biuro Konstruktorskie „Jużnoje”) a potem i same rakiety SS-18 Satan, zdolne wynieść na odległość 16 tys. km przeszło 8 ton ładunków (zakłady „Jużmasz”), utrudniające dzięki swoim właściwościom budowę amerykańskiej tarczy przeciwrakietowej. Z kolei systemy sterowania do nich wytwarza fabryka „Chartron” z Charkowa. Pod znakiem zapytania staje też dalszy los sytemów rakiet SS-19 Stiletto.
Bez specjalistów z Ukrainy do dziś na bieżąco konserwującym wybudowane w Dniepropietrowsku rakiety i dostarcających części zamiennych, jak twierdzą eksperci wojskowości, rosyjski potencjał atomowy zamieni się w niebezpieczną stertę złomu, a każda rakieta z głowicami atomowymi w potencjalny nowy Czarnobyl.
– Mamy międzyrządową umowę w tym zakresie. Nie przewiduję, że zostanie ona zerwana. – były szef głównego sztabu Rakietowych Wojsk Specjalnego Przeznaczenia Wiktor Jesin, jednocześnie dodając, że gdyby jednak do zerwania umowy doszło „trudności będą, bo cała dokumentacja znajduje się w Ukrainie, ale to problem rozwiązywalny”.
Jak może wyglądać owo „rozwiązanie” problemu jasno pokazał Putin w czasie swojej kwietniowej konferencji prasowej kwestionujący prawo Ukrainy do terenów, na których znajdują się kluczowe z punktu widzenia rosyjskiego programu zbrojeniowego zakłady.
Bez Ukrainy Rosjanie nie polecą
Samych tylko silników do śmigłowców produkowanych w zaporoskich zakładach Rosja już dziś potrzebuje 800 sztuk rocznie. Motor Sicz wytwarza aż 70 proc. silników dla rosyjskich śmigłowców.
Firma „Iwczenko-Progress” z Zaporoża pracuje nad nowm silnikiem dla rosyjskich myśliwców jakie powstaną na bazie szkolno-bojowej maszyny Jak-130, która lata dziś na silnikach innej zaporoskiej fabryki – Motor Sicz. Bez zaporoskich zakładów małe szanse wzbić się w niebo mają rosyjskie wojskowe śmigłowce Mi-8, Mi-171, Mi-24, Mi-35, Mi-26, Mi-28, Ka-27, Ka-29, Ka-32, Ka-50, Ka-52. W zdecydowanej większości wyposażone są one w silniki budowane na Ukrainie, bądź montowane z ukraińskich podzespołów. Czysto rosyjska produkcja jest przy tym o kilka klas gorsza od ukraińskiego oryginału – kiedy żywotność silników z Zaporoża wynosi 5000 godzin lotu rosyjskie nadają się na złom po 1500 godzinach.
Plan rozbudowy rosyjskiej armii przewiduje zakup 1000 nowych śmigłowców bojowych, co zdaniem specjalistów wymaga minimum 3000 silników. Tymczasem rosyjscy producenci są w stanie rocznie dostarczyć ich zaledwie 50 sztuk. Do zastąpienia ukraińskich silników rosyjskimi potrzeba minimum 3-4 lat i idących w miliardy dolarów inwestycji. Zdaniem rosyjskiego eksperta wojskowego Ilii Kramnika w razie zerwania współpracy przez Ukrainę rosyjscy producenci śmigłowców będą musieli radykalnie zmniejszyć skalę produkcji i zawalą plan przezbrojenia rosyjskiej armii.
Katastrofalnych konsekwencji dla swojego przemysłu zbrojeniowego Rosja mogłaby uniknąć, gdyby prezydent Putin zamiast rozpoczynać konflikt z Ukrainą przyjął do wiadomości odsunięcie ekipy Janukowycza i spróbował się dogadać z nowymi władzami w sprawie kontynuacji współpracy w sektorze zbrojeniowym. Tym bardziej, że były ku temu wszelkie przesłanki, a nowa ekipa nie miałaby raczej nic przeciwko temu.
Niestety Putin wybrał drogę konfrontacji. Skala rosyjsko-ukraińskich powiązań produkcyjnych w kluczowym dla Rosji przemyśle obronnym każe w tej sytuacji oczekiwać dalszej eskalacji napięcia, prowadzącego do przejęcia kontroli nad znaczną częścią Ukrainy i znajdującymi się tam fabrykami. Będzie temu zapewne towarzyszyć argumentacja, że tereny, na których one się znajdują nigdy nie były przecież częścią Ukrainy.
Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl
http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png