Deficyt budżetowy Ukrainy za okres od stycznia do kwietnia przekroczył 16 mld hrywien (ok. 2 mld dol.) i był niemal czterokrotnie wyższy niż w analogicznym okresie 2012 r. Taką informację podało kilka dni temu ukraińskie ministerstwo finansów. By załatać tę dziurę, władze postanowiły sięgnąć po nowe podatki i podnieść już istniejące.
Zapłacił raz, zapłaci i drugi
Czy kiedy mąż przyniesie do domu swoją pensję i odda ją żonie, ona powinna jeszcze raz zapłacić od niej podatek? Pytanie tylko na pozór jest absurdalne, w każdym razie na Ukrainie.
Tamtejsze Ministerstwo Dochodów i Podatków chce, by członkowie rodzin ukraińskich emigrantów zarobkowych płacili podatek od otrzymywanych od nich przelewów zagranicznych. W zależności od sumy przekazów miałoby to być od 15 do 17 proc. ich wartości. To reakcja władz na ujawnioną gigantyczną różnicę pomiędzy wysokością wpływów z zagranicy wpisanych przez Ukraińców w deklaracjach podatkowych za zeszły rok, a sumą przekazów pieniężnych przysłanych z Zachodu przez emigrantów. Zadeklarowano 9 mld hrywien, czyli 1,1 mld dol., tymczasem, jak oszacowało ministerstwo, przeszło 3 milionowa armia gastarbeiterów wysłała swoim rodzinom aż 7,5 mld dol. – więcej niż wynosi łączna wartość zeszłorocznych inwestycji zagranicznych w ukraińską gospodarkę.
Urzędnicy przekonują, że nie wprowadzają wcale nowych rozwiązań, a jedynie zaczną egzekwować martwe dotąd przepisy, uchwalone na początku tego stulecia.
– To nieuczciwe – uważa ekonomista Oleh Soskin. – Ukraina nic dla tych ludzi nie zrobiła, nie dała im szansy pracy we własnym kraju i zmusiła do emigracji. Teraz, kiedy z trudem utrzymują nie tylko siebie, ale zarabiają na utrzymanie pozostałych na Ukrainie rodzin, władze chcą ich pozbawić pieniędzy.
Eksperci oceniają, że wpływy z planowanego podatku będą jednak znacznie mniejsze, niż tego oczekują władze. Jeśli pomysł z opodatkowaniem przekazów zostanie zrealizowany z pewnością stracą na tym banki, a przede wszystkim sieć Western Union, obsługująca ok. 70 proc. wszystkich przekazów zagranicznych na Ukrainie. Dotychczas bankowcy nieźle zarabiali na walutowych przelewach z Europy.
– Ukraińcy wrócą do starych, sprawdzonych rozwiązań. Będą jak przed laty przesyłać pieniądze za pośrednictwem znajomych z pracy, jadących w odwiedziny do domu. Nie po to płacą podatki, na Zachodzie, żeby jeszcze raz oddawać swoje ciężko zarobione pieniądze fiskusowi – sądzi Maksim Boroda, dyrektor Ukraińskiego Instytutu Publicznej Polityki.
Wyskokowa akcyza
Choć przeciętne zarobki Ukraińca nie przekraczają dziś 3000 hrywien (1200 zł), litr niefałszowanego paliwa kosztuje już ok. 13 hrywien (5 zł). Jednak zdaniem urzędników w Kijowie to zdecydowanie za mało. Przekonują, że skoro akcyza na benzynę w krajach Unii Europejskiej wynosi 400 euro za tonę, a Ukraina podąża do Europy, to i ten podatek należy dostosować do wysokości unijnej. W praktyce oznaczałoby to podwyżkę akcyzy o 100 proc., a ceny litra paliwa o 2 hrywny.
Z pomysłem podniesienia podatku wyszła państwowa agencja budowy dróg „Ukrawtodor” obwiniana przez kierowców o marnotrawienie pieniędzy przeznaczonych na remonty dróg, ocenianych jako najgorsze w Europie.
Jednak może się okazać, że po podniesieniu akcyzy na paliwa, dróg już nie trzeba będzie remontować, bo niewielu Ukraińców będzie stać, by po nich jeździć.
– Udział akcyzy w koszcie paliwa sięga obecnie 30 proc. i wątpliwe, by konsumenci byli w stanie zapłacić więcej. Rzeczywiście, akcyza w Europie jest znacznie wyższa, ale rzecz w tym, ile za litr paliwa jest w stanie zapłacić mieszkaniec naszego kraju. Już dziś jesteśmy na przedostatnim miejscu w Europie, jeśli chodzi o ilość paliwa, jaką można kupić za przeciętne zarobki. W gorszej sytuacji są tylko Bułgarzy – uważa dyrektor Instytutu Badań Energetycznych Dmytro Marunycz. Eksperci przestrzegają, że drastycznie podbijając ceny paliwa władze zamiast zwiększyć wpływy do budżetu tylko pogłębią jego deficyt.
Sygnał, że taki może być skutek, już zresztą jest. Jesienią zeszłego roku o 11 proc. podniesiono akcyzę na wyroby spirytusowe. W efekcie, ich produkcja na Ukrainie w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku była o przeszło 15 proc. niższa niż w analogicznym okresie minionego roku. Nie zważając na to Ministerstwo Finansów rozpoczęło prace nad ustawą, która od 1 stycznia przyszłego roku ma podnieść ten podatek o kolejne 4,8 – 5,5 proc.
Równocześnie rząd sięgnął po ukrytą podwyżkę zmieniając wzór znaków akcyzy nalepianych na butelki, a wraz z nim i cenę samych znaków. Od 1 sierpnia producenci będą musieli zapłacić za nie 2,5 razy więcej niż dotychczas.
Eksperci twierdzą, że osiągnięto już granicę wytrzymałości konsumentów, którzy za butelkę mocnego alkoholu muszą dziś zapłacić niemal dwa razy tyle, co w 2011 r. Ostrzegają, że dalsze podnoszenie akcyzy nie zwiększy wpływów, a jedynie przyczyni się do wzrostu nielegalnej produkcji alkoholu.
Przepastna kieszeń urzędnika
Ukraińskie władze myślą również już dziś, jak zarobić na przyszłej liberalizacji przepisów wizowych i spodziewanym wzroście liczby wyjeżdżających do Unii Europejskiej. Na początku czerwca szefowa Państwowej Agencji do Spraw Turystyki i Kurortów, Olena Szapowałowa, zgłosiła projekt obłożenia podatkiem wszystkich podróżujących turystycznie za granicę. Za prawo opuszczenia kraju mieliby oni płacić 1 proc. minimalnej płacy. Oficjalnie, środki uzyskane z nowego podatku miałyby pójść na rozwój turystyki.
Opór społeczny przeciwko nowym podatkom byłby na pewno mniejszy, gdyby Ukraińcy mieli pewność, że pieniądze z nich trafią na dofinansowanie najbardziej zaniedbanych sektorów – ochrony zdrowia, szkolnictwa, czy naprawę dróg. Tyle, że ani obywatele, ani eksperci nie mają złudzeń, co do tego, co stałoby się z zebranymi przez fiskusa hrywnami.
Niemal każdy dzień przynosi bowiem informacje o gigantycznej skali, oficjalnie marnotrawstwa, a faktycznie rozkradania budżetu. I to zarówno w skali makro, jak i całkiem lokalnej.
Symbolem ukraińskiej stolicy od dawna są kasztanowce. Niestety owady niszczące te rośliny sieją nad Dnieprem spustoszenie. Władze Kijowa pochwaliły się w kwietniu zakupem kilkuset kasztanowców, które zastąpić miały chore drzewa. – Specjalnie we Włoszech kupiliśmy czerwone kasztany, odporne na choroby i szkodniki. Dzięki nim w naszym mieście znowu będzie pięknie – zapewniał, mianowany przez Wiktora Janukowycza, komisarz miasta Aleksander Popow. Specjalnie dobrane w świetnej zachodniej szkółce rośliny nie mogły być tanie – przekonywały władze, które na zakup wyłożyły 3 mln hrywien, czyli ok. 375 tys. dol.
Drzewa posadzono na reprezentacyjnej alei ukraińskiej stolicy – Chreszczatyku. Kiedy zakwitły okazało się, że wbrew zapewnieniom urzędników, to nie przybysze ze słonecznej Italii, ale nieodporne na szkodniki zwyczajne, białe kasztanowce, jakie rosną po wsiach w całej Ukrainie. Na różnicy cen podmienionych drzew, jak ustalili ukraińscy dziennikarze, urzędnicy „zarobili” przynajmniej 120 tys. dol.
Znacznie więcej rządząca ekipa „skorzystała” na inwestycjach związanych z Euro 2012. Według szacunków ekspertów urzędnicy i politycy różnych szczebli przywłaszczyli sobie co najmniej 40 proc. z 10 mld dol. wydanych na przygotowania do imprezy.
Odpowiednik polskiego NIK – Izba Rachunkowa ujawniła niedawno wyniki audytu przeprowadzonego na budowie terminalu D w porcie lotniczym w podkijowskim Boryspolu. Inwestycja, która miała kosztować 1,5 mld hrywien, ostatecznie pochłonęła przeszło trzy razy tyle. Przy okazji jej realizacji „rozpłynęło się” niemal 0,5 mld dol. „Audyt wykazał, że z powodu niedostatecznej kontroli 3,7 mld hrywien zostało wykorzystane nieefektywnie i z naruszeniem prawa” – poinformowali kontrolerzy.
– Nie mają po prostu wystarczających kwalifikacji, żeby ocenić efektywność wydatków – skrytykował kontrolerów były wicepremier odpowiedzialny za inwestycje związane z Euro 2012, a obecnie parlamentarzysta rządzącej Partii Regionów, Borys Kolesnikow.
MFW ma dość marnotrawstwa
Mimo gigantycznej skali nadużyć sprawa nie trafiła do prokuratury. Dziś nowy terminal zamiast zarabiać na swoje utrzymanie i spłatę kosztów budowy świeci pustkami i przynosi straty.- Utrata dochodów i niecelowe wykorzystanie miliardów hrywien były z góry zaplanowane. W ten sposób chce się doprowadzić do bankructwa portu w Boryspolu, żeby za małe pieniądze oddać go potem w prywatne ręce – przekonuje niezależny deputowany Serhiej Miszczenko.
W tej sytuacji nie może dziwić, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy, sypiący latami miliardy dolarów w ukraińską dziurę budżetową, wyraźnie już nie ma teraz na to ochoty. Dwie delegacje, które przyjechały wiosną do Kijowa, nie doszły do porozumienia z władzami. Te starają się o kolejny kredyt – tym razem w wysokości 15 mld dol.
Mało prawdopodobne, by MFW doszedł w tym roku do jakiegoś porozumienia z ukraińskim rządem – uważa, cytowany przez ukraińskie agencje, Trevor Calligan z agencji ratingowej Standard & Poor’s.
Gdyby tak się rzeczywiście stało, to 6 mld dol., jakie Ukraina ma tym roku do spłacenia MFW, i które planowała przelać z nowego kredytu, rząd będzie musiał znaleźć gdzie indziej – najpewniej w kieszeniach obywateli. A to oznacza, że już niebawem fiskus może wystąpić z nowym pomysłem.
Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl
http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png