Prywatyzacja na Ukrainie pod dyktando zaufanych oligarchów

1268
Inwestorzy zachodni raczej nie będą mieli szans, by włączyć się w ostatni etap prywatyzacji na Ukrainie. W starciu z wypracowanymi przez urzędników schematami, które pozwalają oligarchom, powiązanym z władzami, przejmować łakome kąski ukraińskiej gospodarki, europejskie koncerny stoją na przegranych pozycjach.

Ukraiński parlament zatwierdził niedawno Program prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych na lata 2012 – 2014. Przygotował go Fundusz Państwowego Majątku Ukrainy (FDMU) kierowany przez Ołeksandra Riabczenkę, nominowanego na to stanowisko przez Komunistyczną Partię Ukrainy. Zgodnie z dokumentem, w ciągu trzech lat w ręce prywatne trafić mają niemal wszystkie firmy, w mniejszym lub większym stopniu, pozostające własnością państwa – w sumie ok. 1700 przedsiębiorstw. Na ich sprzedaży budżet chce zarobić w trzy lata do 7,5 mld dol.

Patrząc na dotychczasowy rozwój sytuacji na Ukrainie można być pewnym, że dziurawy budżet nie skorzysta na tym zbyt wiele.

Totalna wyprzedaż

Autorzy dokumentu zauważają, że na Ukrainie, mimo trwającego od 20 lat procesu prywatyzacji, nie wykształcił się efektywny system relacji własnościowych. Obecny nie zapewnia optymalnego wykorzystania potencjału kraju i nie sprzyja rozwojowi społeczno-ekonomicznemu.

Nowy program ma to zmienić. Jak deklaruje FDMU, jego celem jest „sprzyjanie optymalizacji udziału sektora państwowego w rynku, podwyższenie efektywności gospodarki i wzmocnienie jej konkurencyjności” poprzez „zapewnienie wysokiego tempa prywatyzacji obiektów państwowych, co do których nie wprowadzono zakazu prywatyzacji, nie mają znaczenia dla wykonania przez państwo swoich obowiązków, ich oferta nie znajduje popytu, są niskorentowne lub przynoszą straty”.

Ukraińska totalna prywatyzacja ma być prowadzona „do ostatniego klienta”. Rządowa gazeta Uriadowyj Kurier relację z konferencji prasowej szefa FDMU, na której przedstawiał założenia nowego programu, zatytułowała „Komu fabrykę za 100 hrywien?”

– Wszystkie przedsiębiorstwa, które wcześniej nie znalazły nabywcy będą sprzedawane po cenie, jaką zaproponuje potencjalny kupiec. Stopniowo będziemy obniżać cenę, aż do poziomu akceptowanego przez inwestora. Jeśli zechce zapłacić jedynie 100 hrywien, sprzedamy mu za taką kwotę. Ważne żeby znalazł się nabywca — wyjaśniał szczegóły planu prywatyzacji Ołeksandr Riabczenko.

Państwowe holdingi mają zostać odchudzone. Część wchodzących w ich skład spółek zostanie sprywatyzowana. Zapowiedziano też przegląd firm, w których zamrożono udział państwa na poziomie poniżej 50 proc. Ograniczona zostanie liczba kryteriów, według których obiekty państwowe zaliczane są do zakładów o znaczeniu ogólnonarodowym i wyłączone z prywatyzacji.

Pod młotek, choć jak w programie zaznaczono według specjalnej procedury, pójdą nawet niektóre przedsiębiorstwa o strategicznym znaczeniu dla gospodarki i bezpieczeństwa kraju, firmy dominujące na rynku i takie, które wykorzystują w procesie produkcji unikatowe zasoby i aktywa niematerialne (tzw. firmy grupy G).

Nawet wyłączenie zakładu z prywatyzacji nie będzie oznaczało, że pozostanie on w całości własnością państwa. Zgodnie z programem, docelowo rząd zachowa jedynie kontrolny pakiet takich akcji – resztę sprzeda.

Nowością ma być także sprzedaż przedsiębiorstw wraz z zajmowanymi przez nie gruntami. Do tej pory bowiem tereny państwowe oddawane były nabywcom prywatyzowanych firm jedynie w dzierżawę. Nowe rozwiązanie pozwoli na przejmowanie przedsiębiorstw w celu ich likwidacji i zagospodarowywanie zajmowanych przez nie działek na inne cele, niezwiązane z dotychczasową działalnością.

Trzy lata biegania z młotkiem

Głównym sposobem prywatyzacji ma być sprzedaż akcji w drodze licytacji. Część udziałów otrzymać mieliby także pracownicy i kadra kierownicza. Prywatyzacja firm, o znaczeniu strategicznym dla gospodarki i bezpieczeństwa państwa oraz zajmujących pozycję dominującą na rynku, odbywać się będzie poprzez wyprzedaż drobnych pakietów, do 10 proc. ich akcji, inwestorom indywidualnym.

Program rozpisano na lata 2012-2014. W pierwszym etapie – do lata tego roku ma być przygotowana baza legislacyjna i organizacyjna, konieczna dla przejścia do prywatyzacji na zasadach nowego programu. Powstać też powinna lista obiektów na sprzedaż i przeprowadzona prywatyzacja obiektów tzw. grupy G.

W drugim etapie, do 2013 r., zaplanowano zakończenie sprzedaży przedsiębiorstw, których prywatyzacja rozpoczęła się przed uchwaleniem programu. I przejście do prywatyzacji na nowych zasadach, w tym prywatyzacja obiektów państwowych razem z działkami, na których się znajdują.

Trzeci etap, przewidziany na lata 2013-2014, to zakończenie prywatyzacji jako szerokiego procesu i przygotowanie do przejścia do sprzedaży obiektów państwowych, jako jednego ze sposobów zarządzania majątkiem państwa.

Zagraniczni inwestorzy niemile widziani

Na liście firm przeznaczonych do prywatyzacji w pierwszej kolejności znalazły się wyjątkowo łakome kąski. Aby przyciągnąć uwagę inwestorów wpisano na nią m.in. największy ukraiński kombinat chemiczny, działający w Odessie – Odeski Priportowyj Zawod oraz koncerny energetyczne: Centrenergo – działający w obwodzie kijowskim i Donbasenergo z Doniecka.

Dotychczasowa praktyka ukraińskiej prywatyzacji wskazuje jednak, że mimo zapewnień władz, składanych podczas kolejnych szczytów i forów ekonomicznych, inwestorzy niezwiązani z obozem rządzącym nie będą mieli czego szukać na Ukrainie. Pośrednio potwierdzają to sami urzędnicy FDMU. Choć przygotowany przez nich program prywatyzacji deklaruje podniesienie poziomu atrakcyjności prywatyzacji i kształtowanie pozytywnego jej wizerunku w świecie, to Riabczenko nawet nie ukrywa, że nie wierzy, by w zakupach uczestniczyli europejscy inwestorzy.

– Zagraniczni inwestorzy, oprócz tych, którzy już działają na Ukrainie, nie zwracają się do nas ze swoimi propozycjami, nie proszą żebyśmy w jakiś sposób uwzględniali ich potrzeby. Dlatego sądzimy, że oni z pewnością nie będą uczestniczyć w tych przetargach — przyznał szef Funduszu Państwowego Majątku Ukrainy.

Kablem po łapkach

I trudno się im dziwić. O tym, że prywatyzacja interesujących firm ukraińskich zastrzeżona jest tylko dla wybranych boleśnie przekonali się już europejscy operatorzy telekomunikacyjni. Przykrym doświadczeniem była dla nich sprzedaż przez FDMU akcji  państwowej spółki Ukrtelekom, obsługującej przeszło 10 mln abonentów stacjonarnych, 800 tys. odbiorców Internetu i 400 tys. abonentów komórkowych.

W 2010 r. FDMU ogłosił zamiar sprzedaży państwowego giganta. Urzędnicy informowali o rosnącym zainteresowaniu inwestorów Ukrtelekomem. Chęć zakupu zadeklarowało sześć firm, wśród nich liczący się w Europie operatorzy – niemiecki Deutsche Telekom i norweski Telenor, oraz działający na ukraińskim rynku operatorzy telefonii komórkowej Kyivstar i MTS.

Zainteresowani zaczęli jednak wkrótce być usuwani lub sami rezygnowali z udziału w przetargu. Głównych inwestorów branżowych już na starcie wykluczono metodami administracyjnymi. Deutsche Telekom i Telenor nie mogły wystartować, bo urzędnicy FDMU w warunki konkursowe wpisali ograniczenie mówiące, że w kapitale oferenta nie może być więcej niż 25 proc. udziału państwa. Kyivstar pozbawiono prawa do ubiegania się o akcje Ukrtelekomu zapisem zakazującym startu firmom, które zdaniem urzędników mają zbyt duży udział w dochodach rynku.

Gdy jesienią 2010 r. przetarg ogłoszono, na placu boju pozostała już tylko jedna firma i to jej sprzedano Ukrtelekom. Za 93 proc. akcji nabywca zapłacił raptem 9,5 mln dol. więcej niż wynosiła cena wywoławcza. Tę ustalono zaś na poziomie 1,3 mld dol., choć niezależni eksperci wycenili udziały na ok. 2 mld dol. Urzędnicy FDMU uznali sprzedaż za wielki sukces ukraińskiej prywatyzacji.

Szczęśliwym nabywcą okazała się spółka ESU, założona przez austriacki fundusz inwestycyjny Epic Advisors, specjalizujący się w pośrednictwie prywatyzacyjnym. Kilka dni przed rozstrzygnięciem przetargu ESU zmieniła właściciela – 100 proc. jej udziałów przejęła zarejestrowana na  Cyprze spółka Epic Telecom Invest. Ukraińskie media spekulowały, że kontroluje ją rodzinne otoczenie prezydenta Wiktora Janukowycza.

Przebieg prywatyzacji monopolisty skrytykował nawet Serhiej Tyhypko, wicepremier odpowiedzialny za sprawy gospodarcze.

– Ukrtelekom należało szczególnie starannie przygotować do prywatyzacji, rozwijać przed sprzedażą, przeprowadzić road-show za granicą. Cały proces powinien zakończyć się przyjściem inwestora strategicznego. To dodałoby konkurencyjności ukraińskiemu rynkowi usług telekomunikacyjnych – komentował.

Oligarchowie słuszni i nieposłuszni

Problemy z równymi szansami udziału w ukraińskiej prywatyzacji mają nie tylko zachodni inwestorzy. Na zakup państwowych firm nie mogą liczyć także oligarchowie niezwiązani z władzami.

Jak wygląda i funkcjonuje w praktyce mechanizm wyłączania niewygodnych uczestników przetargu, którzy mogą „niepotrzebnie” podbijać cenę i przeszkadzać dogadanym z urzędnikami nabywcom, można było zaobserwować kilka tygodni temu, podczas prywatyzacji lokalnego koncernu energetycznego Winnicaobłenergo. O jego zakup starały się struktury ukraińskich oligarchów: braci Hryhorija i Ihora Surkisów (pierwszy to aktualny szef Federacji Futbolu Ukrainy, drugi jest właścicielem klubu piłkarskiego Dynamo Kijów), Kostiantina Hryhoryszyna oraz Rosjanina Oleksandra Babakowa – deputowanego do Dumy i byłego wicespikera niższej izby rosyjskiego parlamentu.

Licytacja Winnicaobłenergo miała się odbyć 3 lutego. Stawili się na nią przedstawiciele wszystkich trzech zainteresowanych grup kapitałowych. Na sali było obecnych także pięciu członków komisji powołanej przez FDMU, o jednego więcej niż wymagane przez przepisy kworum.

Nagle – opisuje ukraiński portal Glavred – u członków komisji zaczęły dzwonić telefony  i wszyscy po kolei wyszli z sali, na której odbywał się przetarg. Po jakimś czasie wróciło dwóch z nich. Zamknęli na klucz drzwi od wewnątrz i odczytali zgromadzonym protokół, zgodnie z którym przetarg przeniesiono na 13 lutego z powodu braku kworum. Zrobili to pomimo, że pozostali członkowie komisji dobijali się do drzwi, by dostać się do środka.

Szef FDMU Riabczenko wyjaśniał potem, że w przeprowadzeniu licytacji „przeszkodziła pogoda”.

Zaproszenie na kolejny termin otrzymały już jednak jedynie struktury Hryhoryszyna i Babakowa. Interwencje Surkisów, chcących również uzyskać takie zaproszenie, FDMU ponad tydzień zbywało milczeniem. Dopiero w dniu przetargu już na sali, gdzie miała odbyć się licytacja, na kilka minut przed jej rozpoczęciem, przedstawicielom niepożądanej spółki wręczono oficjalnie postanowienie komisji konkursowej. Stwierdzało, że w wyniku powtórnego zbadania dokumentów nie została ona uznana za uczestnika przetargu. Podstawą takiej decyzji był, niesprecyzowany bliżej, wniosek prokuratury w tej sprawie.

Dogadana prywatyzacja

W efekcie bez wyniszczającej walki, która budżetowi mogła przynieść znaczne korzyści, Hryhoryszyn kupił pakiet akcji Winnicaobłenergo za 176 mln hrywien. Było to raptem o 8 mln hrywien więcej niż wynosiła cena wywoławcza. Część ukraińskich analityków sugerowała, że za Hryhoryszynem wstawił się wpływowy deputowany Partii Regionów, oligarcha Rinat Achmetow.

Ukraińskie media spekulowały, że doszło do porozumienia kluczowych graczy na rynku energetycznym i urzędników FDMU. W efekcie uzgodniono, które z prywatyzowanych koncernów przypadną której z grup finansowych oraz ustalono, że z prywatyzacji usunięci zostaną bracia Surkisowie.

Metody administracyjne – komentowano –  zastosowano po to, by Surkisowie nie popsuli kombinacji Hryhoryszyna i Rosjan. Z usług prokuratury skorzystano zaś, bo z decyzją sądu, która umożliwiłaby odsunięcie braci od przetargu, nie udałoby się zdążyć przed 13 lutego.

Zdaniem Stanisława Zielenieckiego, analityka ukraińskiej grupy inwestycyjnej Art Kapital, Surkisowie nie zostali dopuszczeni do udziału w prywatyzacji ze względu na zbyt słabe wsparcie polityczne. – Nie wygląda na to, by mieli bliskie związki z władzami i dlatego te nie pozwolą im nic kupić podczas prywatyzacji – komentował.

Kijowski portal internetowy Ekonomiczna Prawda podsumował to tak: Tym razem prywatyzacja energetyki przeszła zgodnie z planem. Apetyty „właściwych” uczestników zostały zaspokojone, a „niewłaściwi” pretendenci zostali z boku.

Wycena „pod klienta”

Sprzedaż ograniczona do wąskiego kręgu oligarchów, blisko związanych z władzami, nie przyniesie raczej takich wpływów do budżetu, jakie odpowiadałyby realnej wartości prywatyzowanych przedsiębiorstw. I nie chodzi nawet o zapowiedzianą przez Riabczenkę prywatyzację za 100 hrywien, a o systemowe działania FDMU. Zdaniem krytyków, fundusz ogranicza konkurencję pomiędzy potencjalnymi nabywcami, dopuszczając do udziału w przetargach jedynie starannie wyselekcjonowanych nabywców. W konsekwencji wyklucza realny wzrost ceny sprzedaży w drodze licytacji.

Co więcej FDMU maksymalnie zaniża wyceny szykowanych do prywatyzacji spółek, by umożliwić politycznie ustawionym oligarchom ich przejęcie, po cenach znacznie niższych od wartości rynkowej.

Fundusz Państwowego Majątku Ukrainy chwali się przekroczeniem planu przychodów z zeszłorocznej prywatyzacji. – Osiągnęliśmy zakładane rezultaty – ogłosił na konferencji prasowej, podsumowującej zeszłoroczną działalność FDMU, szef funduszu Oleksandr Riabczenko.

Wyniki wcale jednak nie wyglądają rewelacyjnie. W 2011 r. FDMU przeprowadził prywatyzację ośmiu przedsiębiorstw państwowych. Firmy, których łączna cena wywoławcza wynosiła 10,9 mld hrywien, sprzedano ostatecznie za 11 mld hrywien. Gdy przyjrzeć się bliżej poszczególnym transakcjom, jak na dłoni widać żelazną zasadę odpowiedzialnych za prywatyzację urzędników. Firma ma być sprzedana ustalonemu z góry nabywcy i po cenie minimalnie wyższej od ceny wywoławczej. Przy tym, jak zauważają ukraińscy eksperci, cena startowa jest wcześniej uzgadniana i dostosowywana do wymagań wysoko ustawionych nabywców.

Efekt – kupuje ten kto powinien, za cenę taką jaką uznał za dopuszczalną, a urzędnicy FDMU mają możliwość kolejny raz pochwalić się przekroczonym planem przychodów.

Taniej niż w Afryce

Mechanizm zaniżania wartości prywatyzowanych firm ujawnił niedawno na łamach Ekonomicznej Prawdy były wysoki urzędnik, Wołodymir Larcew. Opisał działania związane z przejęciem kontroli nad koncernem Kyivenergo, monopolistą na kijowskim rynku energetyki, przez spółkę DTEK, należącą do Rinata Achmetowa,.

W 2011 r. spółka DTEK przygotowywała się do przejęcia Kyivenergo. Rozpoczęła skupowanie znajdujących się na rynku mniejszościowych pakietów akcji. W ten sposób zwiększyła swój udział w firmie do 46 proc. i stała się jedynym realnym oferentem prywatyzacji. Równolegle kierownictwo spółki miało podjąć działania zmierzające do zaniżenia jej wyceny. W ich efekcie firma zmniejszyła zysk za pierwsze trzy kwartały 2011 r. do 27 mln hrywien z 642 mln hrywien osiągniętych w analogicznym okresie poprzedniego roku.

Jak wskazuje Larcew wszystko dlatego, że FDMU przy obliczaniu wartości przeznaczonych do prywatyzacji przedsiębiorstw za punkt odniesienia przyjmuje finansowe wskaźniki za ostatni rok. – Dzięki sztucznemu pogorszeniu wyników, wycena Kyivenergo w ciągu roku zmniejszyła się niemal dwukrotnie  – konstatuje Larcew.

Jego zdaniem, dowodem na celowe zaniżanie wartości firmy pod konkretnego nabywcę miało być m.in. przeniesienie przetargu z lipca na październik 2011 r. – Gdyby przetarg odbył się w planowanym terminie trzeba by wziąć pod uwagę wyniki firmy za pierwsze półrocze, a były one jeszcze na tyle dobre, że nie dawało się nimi znacząco zbić wartości Kyivenergo z poprzednich lat. Potrzeba było jeszcze jednego kwartału, by obniżyć wartość spółki do interesującego Achmetowa poziomu – uważa Larcew.

W efekcie Achmetow kupił wycenione na 432 mln hrywien udziały za 450 mln hrywien. – Czyli za cenę niższą niż kosztują podobne firmy w nierozwiniętych, rolniczych krajach afrykańskich. Za kilowat mocy Kyivenergo dał 180 dol., podczas gdy w Rosji, dla tamtejszych koncernów energetycznych, przelicznik cena/moc wynosi nawet 600 dol. za kilowat, w krajach rozwiniętych 516 dol., a w krajach rozwijających się przeciętnie 284 dol. – wskazuje Wołodymir Larcew.

Według zapowiedzi FDMU totalna prywatyzacja ukraińskiej gospodarki ma przynieść w sumie, w latach 2012 – 2014, od 40 do 60 mld hrywien, czyli pomiędzy 5 a 7,5 mld dol.

Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl

Otwarta licencja

http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png