Gwałtowna dewaluacja hrywny wbrew oficjalnym zapewnieniom jest na rękę i ukraińskiemu rządowi, i wielkiemu biznesowi znad Dniepru. Tracą na niej tylko obywatele.
Jeśli będziemy robić wszystko, co niezbędne dla reformowania gospodarki kurs waluty przez najbliższe cztery lata powinien wynosić 22-24 hrywny za dolara – zapewnia ukraińska minister finansów Natalia Jaresko.
Gwałtowna fala dewaluacji ukraińskiej waluty jaka rozpoczęła się na początku lutego, po ogłoszeniu przez bank centralny rezygnacji z ustalania kursu indykatywnego, każe jednak wątpić w te zapewnienia. Tym bardziej, że nad Dnieprem zbyt wielu graczy zainteresowanych jest w dalszym jej osłabianiu.
Spisek, czy niewidzialna ręka rynku
W krytycznym momencie dolar na rynku międzybankowym kosztował już przeszło 30 hrywien a na czarnym rynku za amerykańską walutę trzeba było zapłacić 45 hrywien – dwukrotnie więcej niż na początku roku.
Rząd oskarżył o gwałtowną dewaluację hrywny kierownictwo banku centralnego (NBU). Premier Arsenij Jaceniuk przekonuje, że nie ma podstaw do dewaluacji.
– W ciągu minionych 9 miesięcy na rynku finansowym sprzedano 51,5 mld dolarów. To prawie dziesięć razy tyle, ile wynoszą rezerwy walutowe banku centralnego. Codzienne obroty na rynku międzybankowym to od 100 do 170 mln dolarów, a to dowodzi że rynek jest napełniony walutą. I to oznacza, że część waluty jest kupowana w celach spekulacyjnych – komentował premier na swoim koncie na facebooku.
Początowo bank centralny pikowanie hrywny tłumaczył regułami wolnego rynku. Gwałtowny skok – to pierwsza reakcja rynków na rezygnację Narodowego Banku Ukrainy ustalania indykatywnego kursu hrywny.
Szefowa ukraińskiego banku centralnego, Natalia Gontariewa, przekonywała na początku lutego, gdy śniegowa kula dewaluacji nabierała rozpędu, że popyt i podaż na rynku waluty znajdą równowagę i w konsekwencji adekwatną cenę. Pod wpływem oburzenia obywateli oficjalne tłumaczenia kursowego armagedonu zaczęły się zmieniać i z czasem sprowadziły się do oskarżeń rzucanych na bliżej nieokreślonych agentów Kremla, którzy mieli nakręcić panikę na rynku i doprowadzić w ciągu paru tygodni do 50-proc. dewaluacji hrywny. Fakty przeczą oficjalnej wersji.
O ile istnienie skoordynowanego centrum sterowania spekulacjami walutowymi jest pewne, o tyle szukać go należy zdecydowanie nie w Moskwie, a w Kijowie i to w gabinetach na szczytach władzy – komentują nad Dnieprem. Tylko tym można wytłumaczyć fakt, że 25 lutego w kilkanaście minut po zakończeniu spotkania premiera, prezydenta, szefowej banku centralnego i minister finansów, na którym zapowiedziano zdecydowana walkę ze spekulacjami i wskazano jako optymalny kurs na poziomie zbliżonym do 21,7 hrywien za dolara, kurs hrywny na czarnym rynku w odległych o setki kilometrów od stolicy regionach kraju spadł o przeszło 30 proc.
Gdyby za windowaniem kursu dolara stał rzeczywiście Kreml czarny rynek niezwiązany z oficjalnym obiegiem waluty nie miał prawa na takie zapowiedzi polityków zareagować. Wręcz przeciwnie, w interesie Moskwy byłoby dalsze nakręcanie kursu i pokazywanie w ten sposób, że władze nie panują nad sytuacją. Stało się jednak inaczej – w ciągu kilkunastu minut przekierowano faktycznie strumień waluty napływający na czarny rynek do oficjalnego systemu bankowego ustawiając kurs na niekonkurencyjnie niskim poziomie.
Skorzystają ci, co zawsze
W połowie lutego, w tym samym czasie, gdy hrywna leciała na łeb na szyję Ukraińcy masowo szturmowali sklepy wykupując wszystko, byle tylko pozbyć się coraz mniej wartej waluty. Właściciele wielkich sieci handlowych, wykorzystując okazję, powołując się na drożejącego dolara podnieśli ceny – produkty krajowe w ciągu paru dni zdrożały o 30 proc., a importowane nawet ponad 100 proc.
Odbicie hrywny, która w ciągu kilku ostatnich tygodni wzmocniła się w stosunku do dolara i euro o ok. 30 proc. na ceny już nie wpłynęło – pozostały na poziomie wyznaczonym w momencie, w którym hrywna wpadła w dewaluacyjną przepaść.
Radykalnie spadły koszty pracy – w porównaniu z innymi krajami europejskimi ta jest teraz w zasadzie darmowa. Średnie zarobki w wyniku dewaluacji to, w zależności od regionu, 100-150 dolarów miesięcznie.
Ogłoszone ostatnio wskaźniki wykonania budżetu Ukrainy – wskazują jednak, że wbrew głośnym zapewnieniom o konieczności stabilizacji hrywny jej gwałtowna dewaluacja jest na rękę nie tylko spekulantom i wielkiemu biznesowi, ale również rządowi.
Dane opublikowane przez NBU mogą wskazywać, że mimo głośnych utyskiwań i wzajemnych oskarżeń do spekulacji na rynku walutowym doszło za przyzwoleniem władz. Dzięki dewaluacji hrywny dochody budżetowe wzrosły tylko w lutym o 40 proc. w porównaniu z 2014 r. Dochody budżetu z VAT od importowanych towarów wzrosły w ciągu pierwszych dwóch miesięcy roku o 74,5 proc. w porównaniu z ubiegłorocznym, a z akcyzy od importu o 94 proc.
Tajemnica krymskich miliardów
W połowie stycznia ukraiński prezydent Petro Poroszenko ogłosił, że Ukraina odzyskała miliardy hrywien znajdujące się w skarbcu oddziału banku centralnego w Symferopolu, stolicy ukraińskiej Autonomicznej Republiki Krymu.
Rozbieżności pojawiły się już co do wysokości zgromadzonej tam sumy. W momencie dokonanej przez Rosję aneksji miało się tam znajdować 3,9 mld hrywien – przynajmniej o takiej kwocie jeszcze jesienią zeszłego roku kierownictwo NBU rozmawiało z szefową rosyjskiego banku centralnego. Poroszenko informował o zwrocie 3,7 mld hrywien, według okupacyjnych władz półwyspu zwrócono 3,5 mld.
Narodowy Bank Ukrainy do dziś nie potwierdził jednak oficjalnie ich przekazania. W styczniu w odpowiedzi na oświadczenie prezydenta urzędnicy NBU odsyłali do mającego się odbyć za parę dni wystąpienia przed parlamentem jego szefowej, Natali Gontariewej, twierdząc, że nie mają żadnych informacji w tej sprawie. Ta jednak o krymskich miliardach do tej pory nie powiedziała ani słowa.
W połowie lutego wywiezienie banknotów znajdujących się w skarbcu NBU w Symferopolu potwierdził natomiast szef okupacyjnych władz Krymu Siergiej Aksionow.
– Wszystkie środki zostały już wywiezione, przekazaliśmy 3,5 mld hrywien. Decyzja o ich oddaniu zapadła na Kremlu, my ją tylko wykonaliśmy – informował.
Sama operacja, jeśli miałoby do niej dojść, wymagałaby poważnych przygotowań logistycznych – do wywiezienia, uwzględniając zróżnicowanie nominałów, było około 100 ton banknotów. Ich wywiezienie z okupowanego terytorium przy pełnej blokadzie transportu kolejowego i lotniczego wymagałoby potężnej kolumny pojazdów z uzbrojoną po zęby ochroną. Na posterunkach kontrolnych oddzielających Krym od reszty Ukrainy nic takiego nie zaobserwowano, a trudno uwierzyć, że gdyby operacja trwała dałoby się ją utrzymać w tajemnicy. To oznacza, że pieniądze najprawdopodobniej wywieziono na Ukrainę małymi partiami przez terytorium Rosji, a brak oficjalnego potwierdzenia ze strony NBU sprawia, że powstają wątpliwości czy w ogóle, a jeśli tak to kiedy, dotarły one do końcowego adresata – do Kijowa. Tym bardziej, że ogłoszony przez stronę rosyjską termin zwrotu krymskich miliardów pokrywa się ze spekulacyjną falą na ukraińskim rynku walutowym, co daje podstawy przypuszczać, że to one w jakiejś mierze zostały użyte do jej nakręcenia.
Frankowicze znad Dniepru
Gwałtowna dewaluacja hrywny w sytuacji, gdy prawie 40 proc. kredytów udzielonych przez ukraińskie banki jest denominowana w walutach obcych sprawiła, że kolejni kredytobiorcy po prostu nie mają najmniejszych szans na spłatę swoich zobowiązań. Z dnia na dzień powstały zastępy „frankowiczów”, których są miliony.
Jeszcze latem zeszłego roku, gdy ukraińska waluta straciła wobec dolara 30 proc. parlament rozpoczął prace nad ustawą, jaka miałaby ochronić klientów banków. Przyjęte przez deputowanych rozwiązanie zakładające moratorium na wysiedlanie dłużników hipotecznych z obciążonych kredytem mieszkań zostało jednak zawetowane przez prezydenta Poroszenkę.
W lutym protest ukraińskich „frankowiczów” nazwany „finansowym Majdanem” wylał się na ulice, a masowe demonstracje pod siedzibą banku centralnego podgrzał jeszcze mocny akcent w postaci pacyfikacji protestujących przez oddział specjalny milicji.
Pod koniec marca Poroszenko obiecał zrealizowanie postulatów protestujących i wdrożenie programu restrukturyzacji kredytów, który umożliwiłby zadłużonym ich realną spłatę.
– Jeśli jest wojna i jeśli jest ciężar, który spada na gospodarkę i społeczeństwo, powinniśmy sprawiedliwie rozdzielić ten ciężar między wszystkich. Nie tylko tych którzy wzięli kredyty. Musimy im zapewnić restrukturyzację. Nie umarzać, ale restrukturyzować – oświadczył prezydent w wywiadzie udzielonym telewizji ICTV, nie podając jednak konkretnych szczegółów swojego projektu.
Zdaniem byłego wiceprezesa banku centralnego Ołeksandra Sawczenki padający kurs hrywny to efekt braku jakiejkolwiek polityki monetarnej w NBU.
– Gdybyśmy wykorzystywali metody polityki monetarnej tak, jak to robią na całym świecie, to mielibyśmy znacznie lepszy kurs, hrywna byłaby stabilniejsza – ocenia.
Agencja ratingowa Fitch przewiduje, że tylko w tym roku inflacja na Ukrainie sięgnie 26 proc. Sam bank centralny zrewidował swoje prognozy i ogłosił, że w jego ocenie liczona na koniec roku inflacja może wynieść 30 proc. W tej sytuacji zapewnienia o stabilnej hrywnie mają raczej niewielkie szanse na realizację.
Bank centralny przygotowuje się już zresztą ewidentnie do nowej fali dewaluacji waluty. Jak podają lokalne media, powołując się na źródła w NBU, trwają przygotowania do masowego wypuszczenia w obieg monet 10 – hrywnowych, które miałyby zastąpić dotychczasowe banknoty.
Stymulatorem realnej polityki monetarnej i w efekcie stabilizacji ukraińskiej waluty mogłaby być jedynie konieczność samodzielnego zdobycia waluty na spłatę zewnętrznych zobowiązań Ukrainy, które w ekwiwalencie hrywnowym rosną w astronomicznym tempie. Na uruchomienie tego hamulca nie ma jednak raczej co liczyć – MFW zgodził się przyznać Ukrainie 17,5 mld dolarów pomocy a to oznacza, że hrywna z dużym prawdopodobieństwem będzie nadal ręcznie dewaluowana dotąd, dokąd w ostatecznym rozrachunku będzie się to opłacać tak jak teraz władzom i powiązanemu z nimi wielkiemu biznesowi.