Okupowany półwysep znów stracił wszystko

1312

Kilka miesięcy okupacji Krymu po raz kolejny pokazało, że Rosja potrafi jedynie zamieniać tętniący życiem półwysep w ruinę. Samozwańczą republiką rządzi mafia, a pieniądze na fikcyjne programy wsparcia idą do kieszeni ludzi Kremla. Na domiar złego o swoich obywatelach zapomniała także Ukraina.

„Z przepięknego i tętniącego życiem kraju, jakim był, zamieniliśmy Krym w pustynię” – pisał do księcia Adama Czartoryskiego uczony Wasilij Karazin w 1804 r., podsumowując efekty dokonanego przez Rosję 21 lat wcześniej podboju półwyspu.

„Krym prawdopodobnie nigdy nie był tak zapuszczony. Trudno uważać za przyłączenie do obiegu rosyjskiej kultury to, że Krym odwiedziło kilku wielkich rosyjskich poetów i że przyjeżdżali tam umierać na gruźlicę znani pisarze. To, że ziemię systematycznie zabierano tym, którzy ją kochali i umieli na niej pracować, a osiedlali się na niej tacy, którzy potrafili tylko rujnować, że pracowita i lojalna tatarska ludność była zmuszana do emigracji, to prawdziwy obraz stylu i charakteru rosyjskiego „postępu cywilizacyjnego” – wtórował mu ponad 100 lat później autor sowieckiego przewodnika po Krymie Maksymilian Wołoszyn.

Zrujnowanie Krymu po kolejnej czystce etnicznej i deportacji 18 maja 1944 r. rdzennych mieszkańców – krymskich Tatarów – zajęło sowieckiej Rosji mniej czasu niż najeźdźcom z czasów Katarzyny II. Przywiezieni z rosyjskiej prowincji nowi mieszkańcy w ciągu kilku lat zniszczyli to, co udało się przez przeszło 100 lat odtworzyć. Pod topór znów poszły sady i winnice, a tętniący życiem półwysep zamienił się w wypalony słońcem ugór. Kiedy latem 1953 r. półwysep wizytował Nikita Chruszczow, przywitały go tłumy wygłodniałych mieszkańców skarżących się, że „kartoszka nie rośnie, kapusta więdnie”. Ostatecznie sytuację uratowało przyłączenie Krymu do sowieckiej Ukrainy.

Po 60 latach historia zatoczyła koło. Dokonana w kwietniu 2014 r. przez Kreml pod hasłem „powrotu do macierzy” aneksja Krymu i w efekcie rosyjska okupacja w kilka miesięcy zrujnowała gospodarkę regionu.

Pracy coraz mniej

Rosyjskie ministerstwo pracy przyznało, że już wkrótce z powodu katastrofalnej sytuacji gospodarczej pracę może stracić nawet 50 tys. mieszkańców Krymu, czyli 5,5 proc. zatrudnionych na półwyspie w wieku produkcyjnym.

Na początek zapowiedziano zmniejszenie o 2 tys. liczby miejsc pracy w utworzonych po oderwaniu półwyspu Kolejach Krymskich (KŻD). Zwolnieni kolejarze dołączyliby w ten sposób do 8 tys. zwolnionych wcześniej pracowników krymskich firm i 5 tys. pracujących w ograniczonym wymiarze czasu. Objęci redukcją pracownicy KŻD mieliby zostać zatrudnieni w rosyjskich kolejach państwowych i przedsiębiorstwach zależnych od państwowego przewoźnika, jednak nie określono, czy na terenie Krymu, czy w Rosji. Najprawdopodobniej zaoferuje im się miejsca pracy na Dalekim Wschodzie, który – według programu aktywizacji – potrzebuje 7 mln rąk do pracy.

Oficjalne szacunki ukazują jedynie wierzchołek góry lodowej. Zdecydowana większość krymskiej gospodarki (według niektórych szacunków nawet 70 proc.) znajdowała się w szarej strefie usług związanych z turystyką i wypoczynkiem. Wywołana przez rosyjską aneksję tegoroczna utrata 2/3 dotychczasowego rynku przyniosła za sobą drastyczny spadek nieuwzględnionych w oficjalnych statystykach liczby miejsc pracy.

Już wkrótce straci pracę kilka tysięcy pracowników zatrudnionych przy produkcji win. Większość wytwórni zdecydowała się bowiem przenieść linie produkcyjne na kontynentalną Ukrainę, by nie stracić tamtejszego rynku. Kolejne miejsca pracy znikają wraz z uciekającymi z Krymu małymi i średnimi firmami prywatnymi. Półwysep został nieformalnie oddany przez Kreml jako strefa wpływów czeczeńskiemu kolaborantowi Ramzanowi Kadyrowowi i czeczeńskiej mafii, o czym pisał serwis Gazeta.ru  >>czytaj więcej. W zamian za siłowe wsparcie aneksji otrzymała carte blanche na odbieranie krymskim przedsiębiorcom ich firm i majątku i skrzętnie z tej możliwości korzysta.

Krymska ryba Rosji niepotrzebna

Prawdziwa katastrofa spotkała krymskich rybaków, którzy co roku odławiali średnio 54 tys. ton czarnomorsko-azowskich gatunków ryb. Tymczasem zapotrzebowanie rynku rosyjskiego na te gatunki to zaledwie 20 tys. ton i w zupełności zaspokajały je połowy rosyjskie. W efekcie w rybackiej stolicy Krymu Kerczu połowy tradycyjnie odławianej tu hamsy spadły w tym roku o 90 proc. Wszystko dlatego, że wpuszczono rosyjską konkurencję, która dostarcza hodowlanego łososia i inne lepsze gatunki, drobną rybę dodając do zamówień gratis – utyskują kerczeńscy rybacy, dla których to właśnie handel drobnicą był podstawą utrzymania. Próby zawojowania rosyjskiego rynku spełzają na niczym – nieznanych gatunków ryb moskiewscy odbiorcy nie chcą, a jeśli nawet decydują się wziąć towar na próbę, to po cenie, przy której połowy stają się nieopłacalne.

Stowarzyszenie Rybaków Krymu szacuje, że od nowego roku pracę może stracić nawet 14 tys. rybaków, a wraz z nimi 80 tys. pracowników naziemnej obsługi rybołówstwa.

Żyjące mentalnie w minionej epoce nowe władze regionu mają tylko jeden pomysł na uzdrowienie sytuacji – upaństwowienie sektora.

Wyspa Krym

Po rozpętaniu wojny w Donbasie jedynym połączeniem Krymu z kontynentalną Rosją pozostała przeprawa promowa przez nieżeglowną przez dużą część roku cieśninę Kerczeńską. Ciągnące się kilometrami kolejki czekających na prom ciężarówek, autobusów i samochodów osobowych to już krymska codzienność. Poprawić sytuację miała budowa mostu. Wiosną nawet szumnie ogłoszono jej rozpoczęcie, tyle że żadnej budowy nie było, bo nie mogło być. Specjaliści do dziś nie zdecydowali, czy w ogóle jest ona realna. Grunt na dnie jest bowiem niestabilny, a na dokładkę na środku cieśniny stykają się ze sobą dwie płyty kontynentalne, co sprawia, że jest to obszar bardzo poważnie zagrożony sejsmicznie. Mostu więc nie ma i nie wiadomo, czy (a jeśli tak, to kiedy) powstanie.

Nie mogąc sobie poradzić z rozwiązaniem głównego problemu komunikacyjnego, lokalni urzędnicy zajęli się tym, czym od wieków na Krymie zajmowali się Rosjanie, czyli niszczeniem tego, co pozostawili po sobie poprzednicy. Pod koniec listopada krymskie media obiegły zdjęcia Władimira Konstantinowa, przewodniczącego utworzonego przez Kreml „parlamentu Republiki Krym”, demontującego z zacięciem drogowskaz z nazwami miejscowości pisanymi po ukraińsku.

– Staliśmy się wyspą i trzeba rozumieć, że będziemy nią, dopóki nie zostanie zbudowany most. Nasze spojrzenie jest skierowane na budowę mostu. Przeprawa przez cieśninę Kerczeńską stała się dla nas drogą życia. Są oczywiście i inne problemy: ograniczenie dostaw wody i elektryczności, ale z nimi stopniowo dajemy sobie radę – komentował niedawno katastrofalną sytuację Krymu Konstantinow, zapowiadając jednocześnie, że mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość, bo na szybką poprawę sytuacji nie ma co liczyć. – Okres przejściowy trzeba będzie przedłużyć.

Mimo zapowiedzi rosyjskich urzędników, że problemu z elektrycznością nie będzie, ostatnio we wszystkich regionach Krymu wprowadzono grafik wyłączeń prądu – mieszkańcy poszczególnych dzielnic i rejonów mają teraz prąd po kilka godzin dziennie. Racjonowanie wody zaczęło się już kilka miesięcy temu, a optymistyczne szacunki mówią, że zmagazynowanych zasobów Krymowi wystarczy najwyżej na najbliższe cztery miesiące.

Co by tu jeszcze ukraść

Rosyjskie władze brną w fikcję. Podsumowując przygotowania do zimy, premier Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że w tym roku tylko na remonty krymskiej infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej i ciepłowniczej wydano z rosyjskiego budżetu 236 mld rubli, czyli ok. 6 mld dol. Od momentu oficjalnego rozpoczęcia okupacji w kwietniu do końca listopada 2014 r. zdaniem Kremla co miesiąc wydawano więc na ten cel po 750 mln dol. Na każdego z 2,5 mln mieszkańców półwyspu rosyjski rząd miał wydać 2,4 tys. dol. i to tylko na remont wodociągów, kanalizacji i sieci ciepłowniczej.

Tyle że żadnych remontów na masową skalę na Krymie w tym czasie nie przeprowadzano, a to oznacza, że nawet jeśli pieniądze z Moskwy wypłynęły, to po drodze osiadły w kieszeniach ludzi z rządzącej ekipy. I to jest, jak się zdaje, istota Putinowskiego „projektu Krym”. Istnienie wielkiej czarnej dziury, w którą na fali podgrzewanych przez rządową propagandę nacjonalistycznych emocji można przepompowywać na kolejne fikcyjne projekty miliardy dolarów, które wylądują w kieszeniach kremlowskiej ekipy.

Obywatele – nieobywatele

Wydawałoby się, że sytuacja, w jakiej znalazł się Krym, to dla Ukrainy idealna okazja, by przypomnieć jego mieszkańcom o sobie. Rządząca w Kijowie ekipa postanowiła jednak podać pomocną dłoń Kremlowi i wyprzeć się swoich obywateli.

Na początek ukraiński parlament przyjął ustawę, zgodnie z którą Krym stał się „wolną strefą ekonomiczną” – de facto uznano na półwyspie rosyjską jurysdykcję, wprowadzając odprawę celną i paszportową. Firmy działające na terenie „strefy” zostały na 10 lat zwolnione z ukraińskich obciążeń podatkowych, co nie zmienia faktu, że ciąży na nich wprowadzony przez władze okupacyjne obowiązek płacenia podatków rosyjskich. Jedyną realną konsekwencją powołania przez ukraiński parlament strefy jest więc likwidacja dualizmu fiskalnego i przyznanie przez Kijów Rosji podatkowej wyłączności na zaanektowanym Krymie.

– Tę ustawę trzeba uchylić. Uważam, że lobbowali za nią ci, którzy mają biznesowe interesy na Krymie – komentował sytuację Mustafa Dżemilew, lider krymskich Tatarów.

Kolejnym aktem faktycznie potwierdzającym rosyjską zwierzchność nad półwyspem była podjęta, jak się powszechnie uważa, na polecenie prezydenta Petra Poroszenki, decyzja ukraińskiego banku centralnego (NBU) uznająca obywateli ukraińskich zamieszkujący na Krymie za nierezydentów (w konsekwencji nie mogą otwierać rachunków bankowych na terenie kontynentalnej Ukrainy ani nabywać ziemi rolnej). Krytycy NBU podkreślają, że wydając takie zarządzenie, kierownictwo banku centralnego przekroczyło swoje kompetencje, a sam dokument został już zaskarżony do sądu. Nie zmienia to faktu, że ktoś podjął polityczną decyzję o faktycznym uznaniu rosyjskiej aneksji Krymu ze wszelkimi tego negatywnymi skutkami dla zamieszkujących półwysep ukraińskich obywateli i jeśli tym kimś nie był sam prezydent Ukrainy, to musiał to być ktoś działający z jego upoważnienia.

Ukraińskie władze zapowiedziały już kolejny krok w kierunku faktycznego pozbawienia mieszkańców Krymu ukraińskiego obywatelstwa: tylko do końca roku opuszczający półwysep będą mogli się rejestrować na terenie kontynentalnej Ukrainy jako uchodźcy. Później mają być traktowani po prostu jak obcokrajowcy.

Autor mieszkał na Krymie 3,5 roku (w Sewastopolu i Symferopolu). Był jedynym europejskim dziennikarzem mieszkającym tam na stałe. Musiał opuścić półwysep pod koniec kwietnia 2014 r., po prawie dwóch miesiącach ukrywania się przed okupacyjnymi władzami rosyjskimi.