Banki pod specjalnym nadzorem

1168

Ukraiński system bankowy ledwo zipie. Kolejne banki padają lub rozpaczliwie proszą nadzór o wsparcie. Jako jeden z nielicznych doskonale ma się za to Międzynarodowy Bank Inwestycyjny, który w ponad połowie należy do prezydenta Petra Poroszenki.

15 największych ukraińskich banków przebadanych przez eksperów Miedzynarodowego Funduszu Walutowego przeszło przeprowadzony niedawno stress-test mający wykazać ich zdolność do funkcjonowania przy pogorszeniu sytuacji politycznej i gospodarczej na Ukrainie. Zaledwie pięć z nich byłoby w takich warunkach w stanie pracować, nie naruszając wymogów stawianych przez Narodowy Bank Ukrainy (NBU): Raiffaisen Bank Aval, PrivatBank, Pierwszy Ukraiński Międzynarodowy Bank, Alfa Bank i Oszczadbank. Pozostałe będą potrzebowały dokapitalizowania na łączną kwotę 56 mld hrywien, czyli ponad 4 mld dol.

W grupie 20 banków zaliczanych do kategorii dużych potrzeby dokapitalizowania szacuje się na 10 mld hrywien (około 700 mln dol.). Jeszcze podczas testów bank centralny uznał trzy za niewypłacalne. To pokazuje, w jak katastrofalnej sytuacji znalazł się sektor bankowy w kraju targanym rosyjską agresją i coraz bardziej nabierającą rozpędu oligarchią, która po fali protestów przejęła władzę nad Dnieprem.

– Od początku roku usunęliśmy z rynku 23 banki. Niewykluczone, że wrótce w ich ślady pójdą kolejne – podsumowała niedawno sytuację sektora Natalia Gontariewa, szefowa NBU.

Odpychanie od banków

Nominalnie aktywa ukraińskich banków od stycznia do sierpnia 2014 r. wzrosły o 5 proc., jednak nie był to efekt przyrostu depozytów, tylko dewaluacji hrywny. Jak podaje portal ekonomiczny Minprom, około 41 proc. aktywów wszystkich ukraińskich banków jest denominowanych w walutach wymienialnych, a ich śladowy wzrost w ekwiwalencie hrywnowym przy przekraczającej 60 proc. dewaluacji narodowej waluty oznacza realne zmniejszenie, a nie wzrost aktywów.

Od początku roku odpływ gotówki z depozytów osób fizycznych sięgnął w sumie 110 mld hrywien – 50 mld w walucie narodowej i 7 mld walutach wymienialnych. Obywatele mieli zabrać z banków około 40 proc. ogólnej kwoty trzymanych tam przez siebie pieniędzy. Rząd ich jednak nie zachęca, by przynosili pieniądze do banków. Urzędnicy przygotowali projekt ustawy wprowadzającej progresywną stawkę opodatkowania dochodów od depozytów, która ma zastąpić obowiązującą od sierpnia stawkę liniowej w wysokości 15 proc. Zdaniem ekspertów może to jeszcze bardziej zniechęcić Ukraińców do trzymania depozytów w bankach.

– W obecnych warunkach, kiedy zaufanie do banków jest obniżone, a zachodnie rynki finansowe z powodu istniejących ryzyk są dla nas praktycznie zamknięte, wycofanie ukraińskich depozytów oznacza utratę najważniejszego inwestycyjnego źródła napełnienia pasywów – przestrzega Oleh Błozowskyj, prezes banku KSG Bank.

Zdaniem ekonomistów Ukraińcy kompletnie przestali wierzyć w stabilność systemu bankowego. Stronie ukraińskiej udało się w memorandum z funduszem zapisać prawo Kijowa do wspierania najważniejszych banków z punktu widzenia systemu, jednak niewykluczone, że zabraknie środków i umiejętności, a także politycznej motywacji dla jego utrzymania i po prostu się zawali.

W sumie nic dziwnego, że klienci uciekają, skoro analitycy lokują ukraiński system bankowy w grupie najsłabszych na świecie razem z Wenezuelą, Jamajką i Boliwią.

Według szefowej banku centralnego stabilizacja sytuacji z hrywną i systemem bankowym ma być możliwa po odbudowie przemysłowego potencjału Ukrainy w Donbasie. Działania ekipy Petra Poroszenki wskazująjednak na to, że postanowiono oddać kontrolę nad tym terenem Rosji w zamian za rosyjskie koncesje dla grupy rządzących oligarchów (tak jak wcześniej zrobiono to z Krymem), więc dojdzie do tego nieprędko. Potwierdził to ostatnio premier Arsenij Jaceniuk, zapowiadając że odzyskanie Donbasu zajmie co najmniej kilka lat.

Bezradność regulatora, irytacja ekspertów

Tymczasem bank centralny, jak się wydaje, stracił już całkowicie kontrolę nad sytuacją, koncentrując się już tylko na utrzymaniu do ostatnich wyborów parlamentarnych sztucznego kursu hrywny. Banki zaś coraz jawniej ignorują jego postanowienia. Boleśnie przekonała się o tym Natalia Gontariewa podczas konferencji prasowej na początku października. Miała ona pokazać pozytywne skutki wprowadzonych przez NBU ograniczeń w sprzedaży waluty (zdaniem banku centralnego miały doprowadzić do tego, by każdy chętny bez problemu mógł kupić w każdym banku 200 dol. dziennie). Gontariewa zaprosiła dziennikarz, by przeszli się z nią do pobliskiego oddziału Sbierbanku Rossii, a tam… kasjerka odmówiła jej sprzedaży waluty.

Bezradność władz wywołuje falę krytyki ze strony ekspertów.

– Mamy dziś trudniejszą sytuację niż w 2008 r. Trzeba ją rozwiązać systemowo, tymczasem nie podjęto żadnej takiej decyzji. A jeśli już, to z poważnym opóźnieniem – oceniał Jarosław Kolesnyk z Ukraińskiego Związku Kredytowo-Bankowego (UKBS).

W jego ocenie pomóc w ustabilizowaniu sytuacji mogłoby zarządzenie przez NBU czasowego wstrzymania przedterminowych wypłat złożonych w bankach depozytów. Dzisiaj wyjmowane środki są natychmiast lokowane w walucie, wzmacniając dewaluacyjny nacisk na hrywnę.

Bezmyślne ustawy o opodatkowaniu eksportu i o sprzedaży waluty pochodzącej z kontraktów eksportowych doprowadziły do deficytu waluty na rynku. Opodatkowanie depozytów powadzi do ich wycofywania z banków komercyjnych, a NBU w ramach refinansowania ten odpływ kompensuje.

– To też prowadzi do dewaluacji – ocenia były wiceszef ukraińskiego banku centralnego Ołeksandr Sawczenko. – Nic dziwnego, że w efekcie z jednej strony mamy inflację i dewaluację, a zdrugiej spadek PKB.

Według niego banki nie kredytują, tylko wegetują i padają, bo przy takim kursie większość z nich nie może wyżyć. Dla uzdrowienia sytuacji konieczne jest zablokowanie przyszłorocznej inflacji na poziomie 5 proc. Stawka refinansowania NBU powinna być o 4–5 proc. wyższa od spodziewanego pozomu inflacji. Niezbędne będzie także ograniczenie liczby banków działających na rynku.

– Na miejscu szefowej NBU poszedłbym na likwidację 20–30 banków, które już i tak dobili swoją polityką – mówi Sawczenko.

Priorytetem NBU powinno być jego zdaniem takie ustabilizowanie systemu bankowego, żeby banki rozpoczęły znów kredytować biznes.

– Jeżeli nie osiągniemy wzrostu kredytowania o 15–20 proc., to w przyszłym roku będziemy mieli katastrofalny spadek PKB – ocenia.

– Pierwsze zadanie to ustabilizowanie kursu, bo dewaluacja uruchamia cały łańcuch zdarzeń bijących w gospodarkę. Zasoby są: rezerwy NBU i te ogromne pieniądze, które przychodzą z zagranicy. Niestety przyszła władza, która chce wykorzystać wojnę, żeby się wzbogacić, a system bankowy to jeden z kluczowych elementów, dzięki którym się to odbywa – konstatuje Andriej Nowak, szef Komitetu Ekonomistów Ukrainy.

Tajemnice banku Poroszenki

Tymczasem po raz kolejny okazało się, że na Ukrainie władza to pieniądz. Jak ostatnio ujawniono, należący do prezydenta Petra Poroszenki (głowa ukraińskiego państwa ma w nim ponad 50 proc. akcji) Międzynarodowy Bank Inwestycyjny (MIB) jako jeden z nielicznych nad Dnieprem nie ma problemów z rozwojem. Osiąga przy tym imponujące tempo podobne do tego, z jakim parę lat temu nabierał rozmiarów kontrolowany przez syna ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza Aleksandra Wszechukraiński Bank Rozwoju (WBR). Nie dość, że „prezydencki” bank nie odnotował odpływu depozytów, z jakim boryka się konkurencja, to jeszcze jego aktywa od początku roku wzrosły aż o 50 proc. i sięgnęły kwoty 2,5 mld hrywien, czyli około 200 mln dol. Denominowane w walutach wymienialnych depozyty klientów banku wzrosły z równowartości 644 mln hrywien do 1,4 mld hrywien. By utrzymać się na powierzchni, konkurencja tnie koszty, a MIB otwiera kolejne oddziały.

Według analityka gospodarczego Ołeksandra Ochrymenki „prezydencki” bank jako godne zaufania miejsce chronienia swoich pieniędzy upodobali sobie urzędnicy i politycy ze szczytów władzy, niezniechęceni nawet tym, że oferuje on jedno z najniższych na rynku oprocentowanie wkładów walutowych.

– W banku chronią swoje pieniądze VIP-y, włącznie z wyższym kierownictwem kraju. A oni nie mają problemów z dolarami – komentował Ochrymenko na łamach portalu gospodarczego Minprom.

Biorąc pod uwagę rozbudowany system korupcyjny, który nad Dnieprem pod rządami nowej ekipy ma się dobrze, można zakładać, że część wkładów (tak jak większość majątków ukraińskich polityków i urzędników) pochodzi z nielegalnych źródeł. Gdyby te informacje Ochrymenki się potwierdziły, faktycznie można by mówić o rencie korupcyjnej płaconej za pośrednictwem banku głowie państwa przez podległy jej aparat polityczno-urzędniczy.