Ukraina podatkowym eldorado dla oligarchów

1065
Ze 135 różnymi podatkami Ukraina jest w ścisłym gronie światowych liderów fiskalnych. Walczące z dziurawym budżetem władze jeszcze głębiej chcą jednak sięgnąć do portfeli obywateli. Fiskus ostrzy pióro, by zarobić na kawalerach, bezdzietnych, rolnikach a nawet użytkownikach Skype’a. Część ukraińskich zmian podatkowych mogą odczuć także polscy inwestorzy giełdowi.

Rządząca na Ukrainie Partia Regionów przygotowuje grunt pod mające odbyć się w tym roku wybory parlamentarne. Sypie obietnicami: a to wypłacenia obywatelom depozytów złożonych lata temu, w sowieckiej kasie oszczędności – Sbierbanku, które przepadły po rozpadzie ZSRR; a to tanich kredytów hipotecznych czy też podwyżek emerytur. Według szacunków ekonomistów, na spełnienie przedwyborczych deklaracji potrzeba od 16 do 25 mld hrywien. Szkopuł w tym, że tych pieniędzy nie ma.

Budżet państwa jest dziurawy jak sito, a kredyty MFW dawno zostały przejedzone. W tej sytuacji władze, mamiąc wyborców obiecanką masowego rozdawnictwa pieniędzy, szukają jednocześnie sposobów, by głębiej sięgnąć do ich kieszeni i poprawić stan państwowej kasy.

Lata 2002 – 2005, kiedy Nikołaj Azarow pełnił funkcję wicepremiera i ministra finansów, zasłynął z drastycznego drenowania portfeli obywateli. Duszenie biznesu podatkami zakończyło się wówczas niemal katastrofą i stało się jednym z powodów masowego poparcia przez ukraińskich przedsiębiorców „pomarańczowej rewolucji”. Pojęcie „azarowszczyzna” weszło do języka debaty politycznej jako synonim najgorszych relacji organów podatkowych z obywatelami.

Po kilkuletniej przerwie i przejęciu władzy przez Partię Regionów, Nikołaj Azarow został premierem, a głównym elementem polityki budżetowej Ukrainy znów staje się zwiększanie obciążeń fiskalnych. Na celowniku znaleźli się m.in. rolnicy, osoby bezdzietne, a nawet korzystający z internetowych komunikatorów.

Domowe podatki już latem

Już od 1 lipca na Ukrainie wejdzie w życie art. 265 kodeksu podatkowego, wprowadzający podatek od mieszkań i budynków mieszkalnych (specyfiką ukraińską jest oddzielenie własności budynków od własności gruntu, w polskim prawie występujące tylko w przypadku działek oddawanych w użytkowanie wieczyste). Płatnikami nowego podatku będą osoby fizyczne, osoby prawne oraz nierezydenci – właściciele obiektów mieszkalnych.

Stawki podatku wyznaczać mają samorządy lokalne. Opłata za metr kwadratowy dla mieszkań, których powierzchnia mieszkalna nie przekracza 240 mkw. i domów do 500 mkw., nie może być wyższa niż 1 proc. minimalnej płacy ustalonej na dany rok podatkowy (aktualnie wynosi 1134 hrywien). Dla większych lokali i budynków maksymalna stawka to 2,7 proc. płacy minimalnej.

Podstawę opodatkowania, zgodnie z nowelą do kodeksu, stanowi powierzchnia mieszkalna pomniejszona w przypadku osób fizycznych o 120 mkw., dla mieszkania oraz o 250 mkw., dla domu. Obliczać ją będą raz w roku organy administracji podatkowej, na podstawie danych z odpowiedniego rejestru państwowego.

Osoby prawne, będące właścicielami lokalu bądź budynku, podstawę opodatkowania obliczać mają same, na podstawie dokumentów potwierdzających własność obiektu i zgłaszać w deklaracjach składanych co kwartał organom podatkowym.

Spod opodatkowania wyłączono obiekty mieszkalne stanowiące własność państwa lub samorządu lokalnego, obiekty znajdujące się w strefach przymusowego wysiedlenia, rodzinne domy dziecka, akademiki i hotele robotnicze. Fiskus nie będzie też pobierał tego podatku od rodzin wielodzietnych, z co najmniej trójką dzieci oraz od właścicieli daczy (jedna na płatnika).

Rozwój wsi z kieszeni rolników

O ile podatek od lokali mieszkalnych dotknie tylko obywateli Ukrainy i tych europejskich przedsiębiorców, którzy postanowili ulokować się w tym kraju na dłużej, o tyle pomysły podatkowe dotyczące sektora rolnego mogą uderzyć rykoszetem w polskich inwestorów giełdowych.

Ukraiński parlament przymierza się bowiem do obłożenia podatkiem gruntów rolnych. To niewątpliwie pogorszy i tak już trudną po surowej zimie, sytuację notowanych na warszawskiej GPW agroholdingów z Ukrainy.

Podatek – opłata za korzystanie z gruntów rolnych – wynosiłby 1 proc. rocznie od normatywnej wyceny ziemi. Mieliby go płacić dzierżawcy i właściciele gruntów, zajmujący się towarową produkcją rolną.

– Zmiany ustawowe pozwolą zagwarantować zwiększenie wpływów finansowych do budżetów lokalnych, będą stymulowały wydzielanie środków na rozwój wsi  bezpośrednio z budżetów wspólnot lokalnych i sprzyjały bardziej racjonalnemu wykorzystaniu gruntów dla towarowej produkcji rolniczej – przekonuje w uzasadnieniu do projektu jego autor, deputowany Partii Regionów, Hryhoryj Kaletnyk.

Powołując się na przyjęty jeszcze w 2007 r. rządowy program rozwoju wsi przypomina, że najostrzejsze problemy sektora rolniczego to brak motywacji do pracy, bieda, migracja zarobkowa, bezrobocie, upadek infrastruktury socjalnej, pogłębienie demograficznego kryzysu.

– Skutkiem takiej sytuacji jest upadek i wymieranie regionów wiejskich, co wpływa na stan bezpieczeństwa żywnościowego Ukrainy i rozwój sektora przetwórczego gospodarki. W związku z tym niezbędne jest stworzenie warunków dla zwiększenia koncentracji zasobów finansowych w budżetach wspólnot lokalnych i zabezpieczenie ich stabilnego uzupełniania – zauważa Kaletnyk.

Na nowej regulacji budżety samorządów lokalnych miałyby zyskać, według wstępnych szacunków, od 3,5 do 4,5 mld hrywien rocznie.

Tymczasem ukraińscy farmerzy podkreślają, że od 1 stycznia 2012 r. rząd podniósł o 76 proc. normatywną wartość ziemi – podstawę naliczania czynszu dzierżawnego od państwowych gruntów rolnych. Wzrost opłat na rzecz państwa w żadnej jednak mierze nie przyczynił się do zwiększenia nakładów na rolnictwo. Rolnicy alarmują, że w sytuacji, gdy kurczą się możliwości uzyskiwania kredytów, a gospodarstwa nie mają wolnych środków obrotowych, zwiększanie obciążeń fiskalnych będzie dla ukraińskiej wsi zabójcze.

– Dlaczego tylko 1 procent, lepiej niech od razu 10 razy więcej pieniędzy zabiorą – ironizował w jednym z wywiadów udzielonych ukraińskim mediom, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Farmerów i Prywatnych Właścicieli Ziemi, Mykoła Stryżak. I wyliczał: – Opłata za dzierżawę stanowi 5,5 proc. wartości ziemi, do tego niezbędne do produkcji nawozy zdrożały o 100 proc., herbicydy o 30 proc., technika o 50 proc. Ten projekt jasno pokazuje, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami.

Ukraińcy zapłacą za bezdzietność

W czasach ZSRR funkcjonował podatek od kawalerów, samotnych i obywateli z małymi rodzinami. Wprowadzony w listopadzie 1941 r., dekretem prezydium Rady Najwyższej ZSRR, miał zapewnić „odbudowanie” liczby ludności po gigantycznych stratach na froncie.

Bezdzietni mężczyźni, w wieku od 20 do 50 lat, i bezdzietne, zamężne kobiety, w wieku od 20 do 45 lat, musieli 6 proc. swoich zarobków odprowadzać na rzecz państwa. Od podatku zwolnione były osoby, które nie mogły mieć dzieci ze względu na stan zdrowia i ci, których dzieci zginęły lub zaginęły bez wieści na froncie. Ulgi przysługiwały m.in. także studentom i uczniom oraz bohaterom Związku Radzieckiego. Podatek przestawano płacić w momencie urodzin lub adopcji dziecka, a zaczynał na nowo obowiązywać w razie śmierci dziecka.

Po latach do sowieckich rozwiązań postanowiła powrócić para deputowanych z rządzącej Partii Regionów, Kateryna Łukjanowa i Jarosław Suchyj. Zgłosili projekt zmiany kodeksu podatkowego, przewidujący uzależnienie wysokości podatku dochodowego od osób fizycznych od faktu posiadania i liczby dzieci.

Zwracają w nim uwagę, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat na Ukrainie obserwuje się tendencję spadku liczby urodzeń i wzrostu śmiertelności, a w efekcie zmniejszenia przyrostu naturalnego. – Pod względem tempa wymierania ludzi Ukraina wchodzi dziś w pierwszą dziesiątkę krajów świata. Według ostatnich danych Państwowego Komitetu Statystyki Ukrainy, liczba ludności na 1 grudnia 2011 r. wynosiła zaledwie 45,8 mln i była o 365 tys. niższa niż w 2009 r. – podkreślają deputowani. Remedium miałoby być ich zdaniem, zmuszenie Ukraińców, za pomocą instrumentów fiskalnych, do posiadania dzieci.

Według zgłoszonej w parlamencie noweli, jeśli do 30 roku życia obywatel Ukrainy nie będzie miał dziecka, stawka płaconego przez niego podatku dochodowego automatycznie wzrośnie z 15 do 17 proc.

W wieku 30 lat obywatel miał czas na uzyskanie wykształcenia, zbudowanie kariery, założenie rodziny i postaranie się o dziecko — argumentują autorzy projektu.

Rodziny z jednym lub dwójką dzieci miałyby płacić 15 proc. podatek dochodowy, mający trójkę lub czwórkę dzieci płaciliby 10 proc., a rodziny z co najmniej pięciorgiem dzieci – 5 proc.

Jak zauważają ukraińskie media nowy podatek wykraczałby dalej niż za czasów sowieckiej przeszłości. W przeciwieństwie do tamtych rozwiązań wyższy podatek objąłby także Ukraińców, którzy nie mogą mieć dzieci z przyczyn medycznych. Według najnowszych statystyk problemy z bezpłodnością ma aż milion ukraińskich par. Wyłączeni spod nowych przepisów podatkowych mają być jedynie bezdzietni inwalidzi.

Łukjanowa i Suchy przewidują, że przy całym wachlarzu ulg dla rodzin wielodzietnych, wprowadzenie noweli przyniesie budżetowi państwa dodatkowo 1 mld hrywien rocznie.

Podatkowy skok na Skype’a

O ile podatek od bezdzietności nie jest niczym nowym, o tyle z podatkiem od komunikatorów internetowych władze Ukrainy będą prekursorem na skalę światową.

Przewodniczący Narodowej Komisji do spraw Regulacji Łączności i Informatyzacji (NKRŁI), Petro Jacuk, zapowiedział niedawno podjęcie prac nad opodatkowaniem Skype’a — najpowszechniejszego dziś sposobu kontaktu Ukraińców z kilkumilionową rzeszą emigrantów zarobkowych.

– Operatorzy chcą zarabiać na przesyle danych i mają do tego prawo. Jednak wskutek tego, sieci wykorzystywane są jedynie jak rurociąg tranzytowy, a firmy nie chcą ich modernizować. Jaskrawy przykład to Skype, wirtualna firma, która przynosi ogromne zyski, ale do sieci się nie dokłada, choć generuje jej spore obciążenie. Dlatego będziemy przygotowywać normatywne dokumenty, regulujące dostęp do usług, informacji i treści. Poprzez monetyzację usług dostępu można będzie uzyskać nowe dochody – ogłosił Jacuk, zapowiadając podjęcie w tej sprawie rozmów z operatorami rynku telekomunikacyjnego i dostawcami Internetu.

Zdaniem ekspertów, zapowiedziane przez szefa NKRŁI plany opodatkowania Internetu można zrealizować jedynie budując rządową sieć serwerów, kontrolujących przesył danych, podobnie jak ma to miejsce na Kubie czy w Chinach. Koszty – to nawet kilka miliardów dolarów.

Nie można jednak wykluczyć, że gigantyczne inwestycje zostaną wykonane, by dać któremuś z oligarchów, powiązanych z władzami, możliwość zrobienia kolejnego dobrego interesu. Tym bardziej, że po wybudowaniu infrastruktury, pod pretekstem dbałości o interesy budżetu państwa, ukraińskie władze uzyskałyby, wyjątkową w skali europejskiej, możliwość kontrolowania, niepoddającego się jeszcze ich cenzurze, Internetu.

Z drugiej strony decydując się na „podatek od Skype’a” rząd będzie musiał liczyć się z masowymi protestami. Już zimą tego roku, kiedy w ramach walki z piractwem próbowano zamknąć największy ukraiński portal wymiany plików, zmasowane ataki internautów na strony rządowe zmusiły władze do wycofania się z podjętej akcji.

– Na Ukrainie nie ma możliwości obłożenia podatkiem korzystających ze Skype’a. Jeśli ta inicjatywa rzeczywiście znajdzie odbicie w oficjalnych decyzjach, to na ulice z protestami wyjdą tysiące ludzi. Skype’m posługuje się dziś 20 proc. obywateli Ukrainy. Niech tylko władze spróbują wsunąć w Internet swoje brudne ręce, momentalnie odeprzemy takie ataki – zapowiedział  szef  Internetowej Partii Ukrainy, Władysław Sawczuk.

Bogacze zapłacą, jeśli zechcą

– W warunkach zaostrzenia światowego kryzysu ekonomicznego sprawiedliwość społeczna wymaga, by zamożni płacili więcej niż biedni – napisało w oficjalnym komunikacie ukraińskie Ministerstwo Polityki Socjalnej, ogłaszając publiczną dyskusję nad projektem ustawy „o podatku od bogactwa”. Ministerstwo podlega wicepremierowi Serhiejowi Tyhypce, który jesienią 2010 r., podczas protestów przeciwko wymierzonej w drobnych przedsiębiorców reformie podatkowej, rzucił publicznie pod ich adresem –„nienawidzę proletariatu”.

W pierwotnej wersji, przedstawionej przez wicepremiera Tyhypkę, nowym podatkiem miały zostać  objęte mieszkania powyżej 200 mkw., domy mieszkalne i dacze od 400 mkw., działki budowlane od 3 tys. mkw. w miastach i powyżej 7,5 tys. mkw. na wsiach, mniej niż siedmioletnie samochody osobowe, o pojemności silnika powyżej 3,4 l i motocykle z silnikiem od 800 cm3, motorówki i jachty z silnikiem ponad 75 kW, samoloty i śmigłowce, wyroby z metali i kamieni szlachetnych oraz broń o wartości powyżej 20 minimalnych płac, zegarki, telefony komórkowe, obuwie, wyroby z futer i skóry, dywany i wyroby z drewna o wartości powyżej 30 minimalnych płac, dzieła sztuki i antyki. Prace nad ostateczną listą nadal trwają, dostarczając władzom co jakiś czas pretekstu do propagandowego szumu.

Według przedstawionych przez rząd rachunków, nowy podatek miałby przynosić rocznie 800 mln hrywien.

– Główną ideą projektu jest to, żeby bogaci podzielili się z biednymi, a nie klasa średnia. Trzeba zmusić  ich, by odczuli, że za luksusy w tych ciężkich czasach trzeba sporo płacić – wyjaśnia istotę nowego podatku ukraiński premier, Nikołaj Azarow. – Będziemy wykorzystywać cały swój polityczny autorytet. Polityczny autorytet prezydenta, który nalega na przyjęcie tej ustawy. I wymusimy jej przyjęcie — zapowiedział  premier.

A jak władze zamierzają doprowadzić do tego, by zasiadający w parlamencie oligarchowie poparli projekt, który narusza ich interesy?

Wyjaśnienie jest w projekcie. Zgodnie bowiem z propozycją, opodatkowaniu nie będą podlegały przedmioty i nieruchomości stanowiące własność  osób prawnych. Eksperci prognozują, że w tej sytuacji, najbogatsi Ukraińcy, aby uniknąć podatku, posiadane przedmioty, wchodzące w ustawową kategorię luksusowych, po prostu przepiszą na swoje firmy.

Już wiadomo, że nie zostaną opodatkowane kapiące złotem pałace w podkijowskiej, prywatnej rezydencji Wiktora Janukowycza – Meżigorie. Formalnie prezydent Ukrainy jest bowiem właścicielem tylko niewielkiej części wielohektarowej posiadłości. Oficjalnie, niemal cała należy ona do spółki Tantalit, córki austriackiej Euro East Beteiligungs GmbH. Jej dyrektorem generalnym jest Pawło Litowczenko, blisko związany z synem prezydenta Ołeksandrem, co ujawnili ukraińscy dziennikarze.

To wyjaśnia, dlaczego spiker parlamentu, Wołodymir Łytwyn, nie ma wątpliwości, że bogacze zasiadający w Radzie Najwyższej znajdą resztki sumienia i przyjmą prawo naruszające ich interesy. Wszak to prawo ich interesów nie naruszy – konstatuje kijowska Ekonomiczna Prawda.

Michał Kozak, ObserwatorFinansowy.pl

Otwarta licencja

http://www.obserwatorfinansowy.pl/wp-content/uploads/2013/12/Otwarta-licencja.png