Balcerowiczowi nad Dnieprem lekko nie będzie

1579

Ukraińscy komentatorzy dość sceptycznie oceniają szanse byłych wicepremierów – Leszka Balcerowicza i i Iwana Miklosa – którzy mają pomagać w reformowaniu ukraińskiej gospodarki. Biorąc pod uwagę ekstremalnie trudne, wojenne we wschodniej i południowej części kraju warunki, najlepsze nawet reformatorskie koncepcje trudno będzie realizować.

W połowie kwietnia Arsenija Jaceniuka na stanowisku premiera ukraińskiego rządu zastąpił zaufany współpracownik prezydenta Petra Poroszenki Wołodymyr Hrojsman. W ślad za tą zmianą poszły nominacje dla Leszka Balcerowicza i Iwana Miklosa.

W ciągu kilku dni Leszek Balcerowicz został – jak to się formalnie w Ukrainie określa – „współkierującym grupą strategicznych doradców do spraw wspierania reform w Ukrainie”, „pozaetatowym doradcą prezydenta Ukrainy” i „członkiem Narodowej Rady Reform” oraz „przedstawicielem prezydenta Ukrainy w Radzie Ministrów”, Iwan Miklos połączył rolę „współkierującego grupą strategicznych doradców do spraw wspierania reform w Ukrainie” z zasiadaniem w Narodowej Radzie Reform. >>więcej: Balcerowicz musi podejść

Stawka Poroszenki na Leszka Balcerowicza to w dużej mierze efekt dobrego wizerunku naszego kraju nad Dnieprem. Polska jest liderem sympatii Ukraińców – jako bardzo ciepły ocenia swój stosunek do naszego kraju 15 proc. a jako ciepły 43 proc. odpytywanych przez Grupę Socjologiczną „Rating”. Jedynie 4 proc. swój stosunek do Polski oceniło jako chłodny. To wynik lepszy niż osiągnęła Unia Europejska, do której ciepły i bardzo ciepły stosunek ma co drugi mieszkaniec Ukrainy a co dziesiąty odnosi się do niej chłodno. Polska jest dla wielu Ukraińców wzorem do naśladowania a Leszek Balcerowicz, jako „ojciec polskich reform” pozwala rządzącej ekipie praktycznie pozbawionej dziś poparcia obywateli na funkcjonowanie pod budzącą dobre skojarzenia „polską banderą”.

Marketing polityczny zamiast realnych reform

„Balcerowicz – dobry reformator. Ale wszystko zależy od chęci ukraińskiej władzy. Jeśli nie ma pełnego wsparcia kierownictwa, to niech sobie będzie i trzykrotny laureat nagrody Nobla i najmądrzejszy człowiek na świecie – on mało co będzie mógł zrobić w Ukrainie. Nie mam wątpliwości, że Balcerowicz będzie mógł przedstawić prawidłowe rekomendacje, a z drugiej strony mam podejrzenia i podstawy do nich, że jak tylko rzecz będzie szła w stronę realnych bolesnych zmian starego systemu, naruszenia korupcyjnych schematów, interesów, przyjaciół – mogą pojawiać się problemy. Dlatego od pytania o kwalifikacje Balcerowicza, ważniejsze jest o to czy dadzą mu pracować” – komentował nominację Balcerowicza były ukraiński wicepremier Ołeh Rybaczuk.

Nominacje dla Leszka Balcerowicza i Ivana Miklosa nie przyniosą żadnych realnych efektów gospodarczych bo to tylko marketingowy chwyt Poroszenki – jest przekonany ukraiński politolog Wiktor Taran. Prezydent-oligarcha jego zdaniem wykorzysta zachodnich polityków do rozbicia reformatorskiej niszy, którą zajął były prezydent Gruzji Mikheil Saakaszwili, wyrastający nieoczekiwanie na jednego z głównych rywali Poroszenki. W istocie w sprowadzeniu nad Dniepr Balcerowicza i Miklosa chodzi więc nie o reformy, ale o osłabienie politycznego konkurenta.

Dni Poroszenki, jak się powszechnie uważa nad Dnieprem są już zresztą policzone – Saakaszwili deklarujący walkę z wszechobecną korupcją jest przez prezydenta postrzegany, jako bezpośredni rywal i oligarcha zrobi wszystko by się go jak najszybciej pozbyć. W sondażu poglądów społeczno-politycznych Ukraińców przeprowadzonym na zlecenie amerykańskiego International Republican Institute przez Grupę Socjologiczną „Rating” Saakaszwili, którego działalność podobała się 34 proc. badanych znokautował Poroszenkę, który może liczyć na zaledwie 19 proc. poparcia. Poparcie dla prezydenta-oligarchy jest nawet niższe niż do byłego już ministra gospodarki Ajwarasa Abromaviciusa, którego działalność pozytywnie oceniło 22 proc. ankietowanych.

Sam Saakaszwili oświadczył, że na obecnym etapie reform Ukrainie ani Balcerowicz, ani Miklos nie są potrzebni.

– Proponują nam przywieźć jakichś zagranicznych reformatorów. Kiedy my mówimy, że ktoś był premierem czy ministrem 25 lat temu to nie znaczy przecież, że mamy go wyciągać i posadzić kierować Ukrainą. To wstyd – komentował Saakaszwili w wywiadzie dla stacji telewizyjnej „112”.

Nie tylko były prezydent Gruzji nieprzychylnym okiem patrzy na Leszka Balcerowicza i Iwana Miklosa nad Dnieprem. Jeszcze ostrzej wypowiada się na temat ich udziału w pracach ukraińskiego rządu ekonomista i politolog Taras Zahorodny.

„Balcerowicz nie może być efektywnym przedstawicielem prezydenta w rządzie. Nie zna ukraińskiego. Jak on może prowadzić rozmowy? Najprawdopodobniej Berezenko czy Kononenko stworzą korupcyjną strukturę a Balcerowicz [nieświadomie] będzie to przykrywał (Serhij Berezenko i Ihor Kononenko – najbliżsi współpracownicy Poroszenki są oskarżani przez jego oponentów o organizację struktur korupcyjnych – przyp. autora) – oceniał na łamach portalu gazeta.ua.

Zastrzeżenia dotyczące realnego zakresu możliwości działania „zachodnich reformatorów” wydają się znajdować potwierdzenie w oficjalnych działaniach władz.

25 kwietnia Poroszenko wydał dekret dotyczący Balcerowicza i Miklosa powołujący ich do składu Narodowej Rady Reform w jednym pakiecie z Witalijem Kowalczukiem – byłym szefem swojego sztabu wyborczego i „szarą eminencją” prezydenckiej partii Bloku Petra Poroszenki który, jak zauważają ukraińskie media z reformowaniem gospodarki nie ma nic wspólnego a wręcz przeciwnie ciągną się za nim oskarżenia o udział w aferach finansowych.

Jak wynika z treści prezydenckiego dekretu Kowalczuk w radzie będzie miał więcej do powiedzenia niż Balcerowicz i Miklos. Zgodnie z treścią dokumentu Witalij Kowalczuk został powołany „do składu członków Narodowej Rady Reform, jacy biorą udział w jej pracach we wszystkich sprawach” natomiast „zachodni reformatorzy” zostali włączeni „do składu członków Narodowej Rady Reform, jakich zaprasza się do rozpatrywania oddzielnych spraw”.

Los jaki może spotkać nad Dnieprem Leszka Balcerowicza i Iwana Miklosa najlepiej ilustruje historia znanego amerykańskiego ekonomisty Artura Laffera, ściągniętego nad Dniepr w zeszłym roku do pomocy w reformowaniu systemu podatkowego, od lat w międzynarodowych rankingach uważanego za jeden z najbardziej skomplikowanych na świecie. Jego obecność jako doradcy ministra finansów poza paroma publicznymi wystąpieniami nie przyniosła żadnych wymiernych efektów. Już podczas pełnienia przez niego roli doradcy rząd przygotował projekt zmian podatkowych jeszcze silniej dokręcających i tak już mocno zaciśniętą śrubę podatkową, skutecznie niszczącą mały i średni biznes.

Prywatyzacja kontra rzeczywistość

Były polski wicepremier jako priorytet wskazuje przeprowadzenie prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych – pomysł mocno dziś traktowany przez większość Ukraińców jako oderwany od rzeczywistości.

„Większość z firm państwowych w ogóle nie pracuje, a niektóre pracują nie całkiem dobrze. Konieczny jest program prywatyzacji” – cytowały ukraińskie media pierwszą publiczną wypowiedź Balcerowicza w nowej roli.

Według ogłoszonych kilka miesięcy temu rządowych planów, jako pierwszy w tym roku prywatyzowany ma być Odeski Zakład Przyportowy znajdujący się w odległym od Odessy o 40 kilometrów Juznym. Tymczasem, gdy Leszek Balcerowicz przekonywał do prywatyzacji w Odessie w pobliżu coraz otwarciej grasowały prorosyjskie bojówki, które napadły na miasteczko namiotowe postawione przed siedzibą władz miasta przez mieszkańców protestujących przeciwko merowi-separatyście z rosyjskim paszportem, nieznani sprawcy ostrzelali z granatnika przeciwpancernego siedzibę jednego z banków, a na wjeździe do Odessy ostrzelano z broni palnej autobus pełen pasażerów.

Równocześnie ukraiński wywiad wojskowy donosił o zagrożeniu desantem wojsk rosyjskich na teren sąsiadujących z obwodem odeskim obwodów chersońskiego i mikołajowskiego.

Mówienie w tej sytuacji o konieczności szybkiej prywatyzacji państwowego majątku w oczach Ukraińców wygląda dość „księżycowo”. O inwestorach z prawdziwego zdarzenia i normalnych wpływach ze sprzedaży firmy można spokojnie zapomnieć. Nabywca jednego z kluczowych obiektów ukraińskiego sektora chemicznego z pewnością się znajdzie, ale będzie to wyłącznie ukraiński oligarcha lub jego rosyjski odpowiednik działający przez podstawioną firmę z Zachodu (rosyjskie firmy zostały wyłączone z prywatyzacji), który wykupi prywatyzowane zakłady za ułamek ich realnej wartości. Tyle że z prywatyzacją rozumianą jako proces przemyślanej przebudowy gospodarki i poszukiwania właścicieli chcących wkładać kapitał w modernizację i rozbudowę sprzedawanych przez państwo przedsiębiorstw będzie to miało niewiele wspólnego.

Plany prywatyzacyjne rządu krytykuje m.in. proeuropejska i proreformatorska partia Samopomoc.

„Dobry gospodarz nie sprzedaje majątku w czasie wojny. Dziś państwowe firmy – to majątek państwa i tylko oligarchowie i kapitaliści maja ochotę sprzedać je tanio. Poczekajmy do końca wojny i te firmy, które damy radę, sprzedamy drogo. Wtedy kiedy będzie to korzystne dla państwa” – komentował ogłoszone jeszcze w zeszłym roku plany prywatyzacyjne ukraińskiego rządu szef parlamentarnej frakcji Samopomocy Ołeh Bereziuk.
Pośrednio przyznają to w związanym z Leszkiem Balcerowiczem CASE Ukraina przekonując jednocześnie, że prywatyzacja państwowych firm już teraz to prawidłowy kierunek.

„Trzymać te przedsiębiorstwa we własności państwa nieopłacalne. Opłacalne – sprzedać je i wykupić za te pieniądze część naszych zobowiązań dłużnych, co zmniejszy ciężary budżetu. Oczywiście wielu zacznie krzyczeć, że teraz nie jest najlepszy czas na sprzedaż tych firm. Oczywiście, nasze przedsiębiorstwa państwowe kosztują dziś mniej niż będą kosztować kiedy w kraju nastąpi stabilność, wzrost gospodarczy, nie będzie rosyjskiej agresji. Ale kiedy to będzie – nie wiadomo, a pieniądze potrzebne są już teraz” – komentował tygodnikowi Focus Władimir Dubrowski z CASE Ukraina.